SPOTKANIE ŚWIĄTECZNE

Zarząd Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo – Wschodnich
Oddział w Poznaniu składa najserdeczniejsze życzenia radosnych

Świąt Wielkanocnych

oraz błogosławieństwa Zmartwychwstałego Chrystusa

Jednocześnie zapraszamy na nasze tradycyjne Spotkanie Wielkanocne do Centrum Kultury ZAMEK do sali 213 (II piętro) na godz. 17.00, które odbędzie się 16 kwietnia 2012 r.  (poniedziałek) Spotkanie umili  występ uczniów Gimnazjum nr 65  im. „Orląt Lwowskich”.
Prosimy o przyniesienie słodkich wypieków na nasz wielkanocny stół.

Serdecznie zapraszamy także do naszej siedziby w CK Zamek (ul. Św. Marcin 80/82, pok. 336) w każdą środę w godz. 16.oo – 18.oo.

Z lwowskim pozdrowieniem
„Ta daj Boży zdrowi!”

W imieniu Zarządu

Wanda Butowska

Pomoc dla Aleksandra Melnarowicza ze Lwowa

Staraniem naszego Oddziału udało się pomóc młodemu mężczyźnie ze Lwowa, o którą poprosiła nas jego matka. Pan Aleksander cierpiał na zwyrodnienie stawów biodrowych i konieczna była operacja obu bioder, gdyż chodzenie sprawiało mu niewyobrażalny ból.  Na początku wydawało się, że pomoc ta jest poza naszymi możliwościami finansowymi. Bo koszt operacji jednej nogi w szpitalu MSW miał wynosić 20.000,- zł.  Stanisław Łukasiewicz, który pilotował całą sprawę, był załamany, bo nie mieliśmy takich pieniędzy, a co tu mówić o dwóch operacjach. Ale wśród nas znalazł się człowiek niezłomny, który się nie poddał. Członek naszego Oddziału, pan Andrzej Wojciechowicz, zajął się całą sprawą i wychodził drogi, by pomóc naszemu Rodakowi. Nie było to łatwe, ale był nieugięty, jego wysiłki nie poszły na marne. I udało się. Jego wizyty w szpitalu MSW, później wraz ze Stanisławem Łukasiewiczem przyniosły rezultat. Ostatecznie operacji dokonano w Szpitalu Ortopedycznym im. Degi. Koszty operacji zmalały, szpital i personel zgodzili się na duże upusty i to już pozwoliło na ich sfinansowanie. Oto relacja Aleksandra Melnarowicza po obu operacjach:

„Moja mama w styczniu 2010 roku poznała we Lwowie pana Stanisława Łukasiewicza i poprosiła go o załatwienie konsultacji lekarskiej w Polsce dla mnie, Aleksandra Melnarowicza, bo chorowałem od 10 lat na zwyrodnienie stawów biodrowych.   Pan Stanisław polecił nam wysłać  wszystkie dokumenty o przebiegu mojej choroby i zdjęcia RTG. Wysłaliśmy wszystko, co było niezbędne. W czerwcu dostaliśmy zaświadczenie o szczepieniach.  Już we wrześniu 2010 roku pan Stanisław zaprosił nas do Poznania na Dni Lwowa  i na konsultacje u lekarza-ortopedy w szpitalu wojskowym. Lekarz zalecił leczenie chirurgiczne z wymianą obydwu stawów biodrowych, kolejno za pół roku, rok.  Mieszkaliśmy osiem dni u państwa Anny i Andrzeja Wojciechowiczów w Poznaniu. Pan Andrzej uzgodnił czas konsultacji, bo do lekarza była kolejka.   04 grudnia p. Stanisław i p. Andrzej zabrali mnie na konsultacje do Kliniki Ortopedyczno-Rehabilitacyjnej im W. Degi UM, do doktora hab. n. med. Wojciecha Strzyżewskiego. Pan doktor ustalił termin pierwszej operacji na 11.01.2011 roku. Mieszkałem też u p-wa Wojciechowiczów dwa dni. 10.01.11. bylem przyjęty na oddział 1B w Klinice ortopedii. Dokonano oceny klinicznej i radiologicznej oraz ustalono plan leczenia: totalna protezoplastyka stawu biodrowego lewego. Zabieg operacyjny wykonano  11.01.2011 roku. Na drugą dobę po operacji zrobiono RTG dla kontroli i już na oddziale rehabilitanci uczyli mnie ćwiczeń i poruszania się przy pomocy balkonika i zmieniano  opatrunek. Na czwartą dobę p-wo  Wojciechowiczowie  przynieśli mi parę kul łokciowych i już uczyłem się chodzenia z kulami. Przebieg pooperacyjny bez powikłań, w  dobrym  stanie wypisano mnie do domu  z zaleceniami:

1. Chodzenie w asekuracji pary kul łokciowych bez obciążania operowanej kończyny do czasu pierwszej kontroli  poszpitalnej.

2.  Wykonywanie ćwiczeń, wyuczonych w Klinice.

3.  Bandażowanie stóp i goleni.

4.  Leki: Fragmin  5000j 1 x dziennie w iniekcji podskórnej przez 30 dni.

5.  Kontrola w tutejszej Poradni Poszpitalnej  07.03.2011.

21.01. 2011 roku p. Andrzej zabrał mnie do swego domu na trzy dni, a szwy zostały zdjęte 24.01.2011.  W domu, we Lwowie, ćwiczyłem, bandażowaliśmy stopy i golenie, robiłem sobie zastrzyki przeciwzakrzepowe. 7.03.2011  pojechałem na kontrolę lekarską.  Z nowym  zdjęciem  RTG  byłem przyjęty  przez doc. W. Strzyżewskiego, który stwierdził, że wszystko  jest w porządku. Mieszkałem u p. Jerzego Mierzyńskiego przez dwa dni.
03.12.2011 pan Stanisław zabrał mnie autobusem znowu do Poznania  na drugą operację. Mieszkałem u p. Jerzego. 06.12.2011 zostałem przyjęty na ten sam oddział. 08.12.2011 zrobiono mi drugą operacją na stawie biodrowym prawym. Taka sama endoproteza EXCIA. Te same zalecenia i ćwiczenia po operacji.  Kontrola lekarska po drugiej operacji  odbyła się  30.01.2012 roku. Tym razem zamieszkałem w hotelu (bursie międzyszkolnej) na ul. Czeremchowej w Poznaniu.  Operacje były możliwe dzięki pomocy finansowej   panów: Andrzeja Wojciechowicza i Stanisława Łukasiewicza – wiceprezesa TML i KPW oddział w Poznaniu i dzięki przewodniczącemu Rady Arcybractwa Miłosierdzia Najświętszej Marii Panny Bolesnej w Krakowie  p. Stefana Plazka i wiceprzewodniczącego Arcybractwa p. Stanisława Abrahamowicza.

Chcę  serdecznie podziękować wszystkim osobom, które przyczyniły się do  dobrych rezultatów moich operacji.  BÓG ZAPŁAĆ!

Aleksander Melnarowicz ze Lwowa.

Z POZNANIA DO LWOWA

Z  POZNANIA  DO  LWOWA*

Marek Rezler

            Kontakty między Poznaniem i Lwowem dziś mogą być przedmiotem analiz specjalistów wieku dziedzin: psychologów, socjologów, historyków,  etnologów. Bo i rzeczywiście, wszystko powinno tu dzielić. Odległość – przeciwległe krańce Rzeczypospolitej. Mentalność: nawyk do systematyczności połączony z nazbyt serio traktowaniem rzeczywistości – i lekkość połączona z autodystansem, autoironią. Nawet od strony politycznej endecja rządząca w Wielkopolsce była programowo nieco inna od tej, która działała we Lwowie. A jednak poznaniacy i lwowiacy doskonale się rozumieją i często można spotkać refleksje o wspólnocie kresów wschodnich i zachodnich dawnej Rzeczypospolitej. Podobnie było w przeszłości militarnej obydwu miast. Po transformacji ustrojowej można już bez przeszkód pisać i mówić o Lwowie, co jednak nie zatarło różnic interesów między Polską i Ukrainą. Wciąż jeszcze na przeszkodzie stoją zaszłości sprzed lat: wielkopańska skłonność do kolonizowania, traktowania partnera z wyższością z jednej strony i zaciekły nacjonalizm z drugiej. Doświadczenia kresowe to nie tylko piękno krajobrazu i sentyment do określonych miejsc, stron, okolic. To także krwawa epopeja konfliktów i walk toczonych przez dziesięciolecia, nawet z elementami ludobójstwa. Był to bowiem obszar niespokojny, na którym swoje problemy rozstrzygały różne strony, wykorzystując do swych celów miejscową ludność różnych nacji. Taki jest los obszarów położonych na styku różnych kultur, nawet różnych światów.

            Nie inaczej było na przełomie lat 1918-1919, gdy wydająca ostatnie tchnienie monarchia Habsburgów zdążyła jeszcze uruchomić we Lwowie doskonale przez siebie wypraktykowaną politykę dzielenia nacji dla uzyskania określonych celów. Podsycono nacjonalizm ukraiński, co zaowocowało zbrojnym wystąpieniem w początkach listopada 1918 roku i wielotygodniowymi walkami polsko-ukraińskimi o miasto. Wieści o wydarzeniach nad Pełtwią szerokim echem rozeszły się po ziemiach odrodzonej Rzeczypospolitej. Nie wyobrażano sobie wolnej Polski bez Lwowa, Ukraińcy zaś widzieli w tym mieście stolicę ich państwa, na którego powstanie liczyli, świadomi enklawowego charakteru polskich ośrodków na Kresach Wschodnich. Starcie było nieuniknione, a przewaga była po ukraińskiej stronie, Polacy bez pomocy z zewnątrz nie utrzymaliby Lwowa. Nic więc dziwnego, że od samego początku walk o miasto zabiegano o pomoc z Polski – pomoc, której Rzeczpospolita udzielić mogła w niewielkim zakresie, w obliczu dopiero formowania państwa i armii.

            Pierwsze starcie zakończyło się sukcesem strony polskiej. Ale miasto wciąż było otoczone przeważającymi siłami ukraińskimi. Warszawa udzielić pomocy mogła w ograniczonym zakresie, trzeba więc było poszukać żołnierzy gdzie indziej. I znaleziono ich: w Wielkopolsce. Na przełomie stycznia i lutego toczyły się tu walki o utrzymanie zajętego obszaru, ale z chwilą zawarcia rozejmu w Trewirze (16 II 1919 r.) ustało formalne zagrożenie i obserwator z zewnątrz mógł odnieść wrażenie, że formowana w Wielkopolsce silna – na miarę regionu – armia, pozostaje do dyspozycji. Zatem Warszawa zaczęła wręcz naciskać Naczelną Radę Ludową w Poznaniu o skierowanie część tych sił na pomoc, dla wsparcia odsieczy Lwowa. Równocześnie w prasie wielkopolskiej coraz częściej zaczęły pojawiać się relacje z wydarzeń na Kresach Południowo-Wschodnich i jednoznaczne sugestie, że nie można pozostać obojętnym dla zachodzących tam wydarzeń, najwyraźniej mobilizowano opinię publiczną w tym kierunku.

            Generał Józef Dowbor Muśnicki, Głównodowodzący Sił Zbrojnych Polskich w byłym Zaborze Pruskim, podchodził do tych planów bez entuzjazmu. Wbrew pozorom, sytuacja na froncie przeciwniemieckim wciąż nie była stabilna, a w przyszłości, wiosną 1919 roku pojawiło się realne zagrożenie ze strony sił dawnej armii podległej Dowództwu Ober-Ost, która zajęła miejsca dogodne do ataku na Polskę, dla wymuszenia korzystniejszych warunków traktatu pokojowego. Jednak od drugiej połowy lutego do końca kwietnia panował w Wielkopolsce względny spokój i można już było wysłać większe siły pod Lwów. Występował również inny akcent: rywalizacja między Dowbor Muśnickim i Józefem Piłsudskim o pozycję w armii odradzającej się Rzeczypospolitej. Armia Wielkopolska była bardzo silnym atutem w rękach generała Dowbora. Jednak prędzej czy później Poznań, dla uniknięcia posądzeń o skłonności separatystyczne, musiał się ugiąć. Na tym tle, początkowo przynajmniej, koncepcja wysłania ochotniczej kompanii na pomoc Lwowu, była formą połowicznego, chwilowego rozwiązania problemu. Trzeba też było uwiarygodnić logiczną i emocjonalną ciągłość poczucia więzi Wielkopolski z problemami całego kraju.

            Ustalenia Andrzeja Wojtkowskiego wskazują, że Lwów początkowo, poprzez wysłanników, na własną rękę starał się o żołnierzy z Wielkopolski. W sytuacji, gdy w regionie tworzono regularną armię oparta na poborze, taka „partyzancka” akcja nie mogła zakończyć się sukcesem; ani jeden żołnierz nie miał prawa opuścić Wielkopolskę bez wiedzy i zgody Naczelnego Dowództwa Sił Zbrojnych w byłym Zaborze Pruskim.

            Ostatecznie jednak o wysłaniu Wielkopolan pod Lwów zadecydowały inne mechanizmy, uruchomione daleko od Poznania. W lutym 1919 roku Misja Koalicyjna prowadziła rozmowy z Ukraińcami we Lwowie w sprawie zawarcia rozejmu z Polakami, przedstawiając im możliwość starcia w przyszłości ze znacznie większymi siłami, jakie mogły nadejść z Warszawy. Ukraińcy nie ulegli naciskowi. Wewnątrz Misji doszło więc do dyskusji nad możliwością udzielenia miastu pomocy, ale tak, by nie naruszyć porządku prawnego w tej części ziem polskich. O Wielkopolanach, dopiero formujących swoje wojsko, na razie jeszcze nie rozmawiano.

            Sytuacja zmieniła się z chwilą, gdy w początku marca 1919 roku Ukraińcy wznowili ostrzał artyleryjski Lwowa, szykując się do uderzenia na miasto. Doszło wtedy do posiedzenia Misji Koalicyjnej, na które zaproszono gen. J. Dowbora Muśnickiego. Polski dowódca, wyraźnie naciskany przez aliantów, zgodził się na wysłanie pod Lwów jednego pułku piechoty i trzech baterii dział – ale pod warunkiem, że Misja zagwarantuje w tym czasie pewność linii rozejmowej z Niemcami w Wielkopolsce. Zapowiedział też, że nie pozwoli zabrać amunicji, której w regionie brakowało. Ambasador Joseph Noulens wówczas zapewnił, że Niemcy, zagrożeni na Zachodzie, nie będą próbowali ofensywy przeciwko Wielkopolsce, amunicję zaś dostarczy Koalicja. Generał Muśnicki wtedy ustąpił, jednak z akcentowaniem nacisku, jakiemu został poddany i kontynuowaniem wątpliwości, jakie w jego oczach budzi cała ekspedycja. Sceptyczne stanowisko J. Dowbora Muśnickiego w pełni podzielał Wojciech Korfanty, jeden z komisarzy Naczelnej Rady Ludowej.

            Kolejny etap nacisków na władze poznańskie nastąpił 8 marca 1919 roku, gdy do stolicy Wielkopolski przybył premier Ignacy Jan Paderewski. Wykorzystano wtedy inny argument: zniszczenie przez Ukraińców polskich składów amunicyjnych we Lwowie (jakie nastąpiło w czasie ostrzału artyleryjskiego) przyspieszy zajęcie miasta, to zaś uruchomi rewolucję na ziemiach polskich, gdyż stronnictwa lewicowe zdecydowanie atakują rząd warszawski za politykę prowadzoną dotychczas. Paderewski zażądał wprost pomocy międzynarodowej. W tej sytuacji Poznań już nie miał wyjścia. Następnego dnia zapadła decyzja o wysłaniu pod Lwów jednego pułku piechoty i czterech baterii dział; amunicję dostarczyć miała Koalicja, za pośrednictwem rządu warszawskiego. Misja Koalicyjna przygotowała też plan wzmocnienia i zaopatrzenia polskich sił skierowanych pod Lwów. Kiedy telegram ze szczegółowymi ustaleniami w tej sprawie wysłano z Poznania do Paryża, w poznańskiego dworca ruszała Ochotnicza Kompania Poznańsko-Lwowska.

            Formowanie tego oddziału związane było z naciskami na generała Muśnickiego, podejmowanymi miesiąc wcześniej. Można sądzić, że Głównodowodzący, „dla świętego spokoju”, by oddalić od siebie ewentualny zarzut o brak dobrej woli, postanowił wysłać pod Lwów mniejsze siły. W rozkazie dziennym Dowództwa Głównego nr 35 z 8 lutego 1919 roku ogłoszono apel w tej sprawie – jednak dość ostrożny w treści:

            Lwów zagrożony… Walczący tam oglądają się na Wielkopolskę, oczekując pomocy. Tymczasem my, walcząc dzień w dzień z najzaciętszym i najniebezpieczniejszym wrogiem polskości, nie możemy okazać takiej pomocy, jaką okazać Lwowowi byśmy pragnęli. Możemy tylko okazać pomoc moralna, posyłając niewielką ilość ludzi, która zaznaczy, że myślą i sercem jesteśmy z bohaterami, walczącymi na zagrożonych kresach wschodnich.

            Postanowiono, że z każdego z siedmiu okręgów wojskowych Wielkopolski przysłanych będzie 42 żołnierzy z jednym plutonowym i 4 kapralami. Ludzie ci będą podporządkowani dowództwu 1 pułkowi rezerwowemu w Poznaniu i zakwaterowani w koszarach dawnego 6. pułku grenadierów na Jeżycach. Planowano sformowanie dwóch kompanii piechoty, w pełni zaopatrzonych i wyposażonych, całkowicie samowystarczalnych. Ogłoszono równocześnie apel do oficerów, by ochotniczo zgłaszali się do służby w tym zgrupowaniu. Jednak dobrowolnie nie zameldował się nikt. Wbrew oczekiwaniom, także ochotników do wymarszu pod Lwów zgłosiło się znacznie mniej niż oczekiwano i zaszła konieczność poprzestania na sformowaniu tylko jednej kompanii. Z braku oficerów-ochotników gen. J. Dowbor Muśnicki awansował na stopień podporucznika zastępcę oficera Jana Ciaciucha i podchorążego Maksymiliana Soldenhoffa – przydzielając nowomianowanych oficerów do tego oddziału; na dowódcę kompanii wyznaczono ppor. J. Ciaciucha. Trzecim oficerem kompanii był ppor. Bohdan Marchlewski, który przybył do Poznania, przysłany przez Dowództwo Brygady Lwowskiej. Ostatecznie w skład Ochotniczej Kompanii Poznańsko-Lwowskiej weszło 204 (ich nazwiska znamy) podoficerów i szeregowych.

            Wyjazd kompanii z poznańskiego dworca odbył się 9 marca 1919 roku. Wojsko było doskonale i na nowo zaopatrzone i wyposażone, ze składkowych pieniędzy także uszyto sztandar z Białym Orłem. Przemówienia wygłosili kolejno: gen. J. Dowbor Muśnicki, W. Korfanty oraz dziekan generalny wojsk wielkopolskich ks. Tadeusz Dykier. Najdłużej, a chyba też najlapidarniej myśli swe sformułował Głównodowodzący:

            Idziecie na odsiecz Lwowa! Pamiętajcie, że jak się sprawować będziecie, tak o nas tu w ogóle sądzić będą. Pokażcie, cośmy warci. Trzymajcie się razem; niech wam nawet myśl w głowie nie postoi, abyście mogli kiedykolwiek ręce podnieść do góry. Dla żołnierza polskiego jest tylko jedno hasło: albo trup, albo zwycięstwo. Pamiętajcie o Bogu, z modlitwą idźcie w bój, jak przodkowie nasi. Walczyć będziecie nie za sprawę jakiegoś koła, czy warstwę, ale za sprawę całego narodu polskiego. Wyjeżdżacie dobrze zaopatrzeni, unieście ze sobą to poczucie ładu i porządku, które nas tu trzyma i tam, w nowe warunki. Zachowajcie się tak, jak na prawego Polaka i Poznańczyka przystało. Idzie w bój śmiało, ochoczo; będziemy pamiętali o was i niedługo więcej nas ruszy w wasze ślady. Niech was Bóg prowadzi! Czołem!

            Pociąg z żołnierzami przybył do Warszawy następnego dnia. Przed hotelem Bristol przy Krakowskim Przedmieściu do zebranej kompanii przemówił Ignacy J. Paderewski. Dalsza droga wiodła koleją do Rawy Ruskiej, Przemyśla i do Sądowej Wiszni. Był to czas ostatni, gdyż 7 marca Ukraińcy współdziałając z Niemcami, odcięli Lwów od Przemyśla, uniemożliwiając zaopatrzenie miasta. W cztery dni później wprawdzie generałowi Wacławowi Iwaszkiewiczowi, dowodzącemu całością sił polskich znajdujących się na zewnątrz pierścienia otaczającego Lwów, udało się przywrócić łączność Przemyśla z Sądową Wisznią, ale położenie oblężonego miasta się nie poprawiło. Jak obliczano, żywności wystarczyłoby już tylko na dwa dni, amunicji – na cztery dni walki. Dłużej czekać nie można było.

            Działania zaczepne strona polska rozpoczęła 14 marca 1919 roku. Kompania poznańsko-lwowska została w Sądowej Wiszni włączona w skład grupy dowodzonej przez generała porucznika Franciszka Aleksandrowicza. Do walki poznańczycy ruszyli po godzinie 7.00 rano 16 marca. Ruszyli z impetem na Dołhomościska i po dwugodzinnej walce zajęli wieś. Następnego dnia Ukraińcy przeprowadzili kontratak, odparty przez stronę polską, ale za cenę wielu rannych i dwóch żołnierzy wziętych do niewoli. Tegoż dnia po południu kompania została zluzowana przez grupę wielkopolską pułkownika Daniela Konarzewskiego i powróciła na swoje stanowiska do Sądowej Wiszni.

            Rankiem 18 marca kompania wzięła udział w natarciu na Gródek Jagielloński. Pod Mielnikami trzeba już było szturmować cztery linie okopów ukraińskich, pod ogniem broni maszynowej, artylerii i miotaczy min, czyli moździerzy. Straty były duże: 8 poległych, 21 rannych i 3 zaginionych; szczególnie zasłużył się plutonowy Leon Sobczak, który też zginął w walce. Zadanie jednak wykonano, tor kolejowy z Sądowej Wiszni do Gródka Jagiellońskiego został oczyszczony, kompania zdobyła dwie armaty, jeden miotacz min i dwa karabiny maszynowe, Gródek Jagielloński zdobyto. Pierścień oblężenia, w dużej mierze dzięki ofiarności poznańczyków, został rozerwany.

            Postawa kompanii w boju spotkała się z uznaniem gen. W. Iwaszkiewicza i oficerów jego sztabu. Kiedy 20 marca oddział odłączono od grupy gen. Aleksandrowicza i skierowano do Lwowa, gen. Aleksandrowicz w swoim rozkazie napisał:

            Kompanii poznańsko-lwowskiej pod dowództwem ppor. Ciaciucha, która z dniem dzisiejszym odchodzi z grupy mojej do Lwowa do dyspozycji płk. Czesława Mączyńskiego, wyrażam podziękowanie za czyny pełne bohaterstwa, którem celowała podczas przebijania się wzdłuż toru kolejowego od Sądowej Wiszni do Gródka. Cześć Wam!

            Lwów zgotował poznańczykom gorące powitanie. Sukces w rozerwaniu ukraińskiego oblężenia, znalazł swe odzwierciedlenie także w okolicznościowych rozkazach Józefa Piłsudskiego, a w Poznaniu – generała J. Dowbora Muśnickiego. Z kolei pułkownik Daniel Konarzewski pisał w liście do pułkownika Władysława Andersa, szefa Sztabu Dowództwa Głównego w Poznaniu, że radość, wdzięczność i uznanie, idą w parze z zazdrością – także związaną z wyposażeniem żołnierzy z Poznańskiego. Dowódca kompanii, z racji poniesionych strat zwrócił się do Poznania z wnioskiem o przysłanie uzupełnień w ludziach i kadrze.

            We Lwowie kompania została zakwaterowana w starej dyrekcji kolejowej przy ulicy Krasickich. Organizacyjnie wchodziła w skład grupy gen. Jędrzejowskiego, a od 23 marca – pod względem organizacyjnym i zaprowiantowania – brygadzie lwowskiej. Żołnierze oddziału aktywnie uczestniczyli w patriotycznym i narodowym życiu polskiej społeczności stolicy Małopolski Wschodniej. W teatrze miejskim 24 marca odbyło się przedstawienie sztuki Kościuszko pod Racławicami W. L. Anczyca, w związku z obchodami 125 rocznicy Insurekcji. Poznańczycy wzięli wtedy udział w spontanicznej, wzruszającej manifestacji patriotycznej w czasie spektaklu.

            Do 29 marca kompania odpoczywała i ulegała reorganizacji. Na wyraźne żądanie por. Ciaciucha przydzielono oficerów na stanowiska dowódców plutonów, w skład kompanii weszli też żołnierze spoza Wielkopolski. Na czele pierwszego plutonu stanął M. Soldenhoff, drugiego – podporucznik Zygmunt Więckowski, trzeciego – podporucznik Edward Gött; dwaj ostatni oficerowie zostali przydzieleni przez ppłk. Mączyńskiego, z formacji lwowskich. Zdobyte na Ukraińcach karabiny maszynowe wykorzystano dla sformowania osobnego plutonu km, dowodzonego przez podporucznika Bohdana Marchwińskiego. Lekarzem kompanijnym został podchorąży medyczny Józef Sokołowski, również odkomenderowany przez Mączyńskiego. Po tych zmianach kompania prezentowała się doskonale i gotowa była do dalszych działań.

            Po tych zmianach rankiem 30 marca żołnierze kompanii zluzowali obsadę odcinka Lipniki, z wyjątkiem Bednarówki; odtąd taktycznie kompania podlegała dowództwu 1. pułku strzelców lwowskich. Następnego dnia przybyło tu uzupełnienie z Poznania, w liczbie 39 żołnierzy.

            Do 12 kwietnia na tym odcinku nic szczególnego się nie działo. Potem kompania weszła w skład rezerwy brygady lwowskiej. Żołnierzy zakwaterowano w domkach przy torze kolejowym między drogami wulecką a stryjską. Stąd kilkakrotnie kierowana była doraźnie na zagrożone odcinki; 17 kwietnia pod Pasieką w podobnej akcji straciła jednego rannego.

            W tym czasie prowadzona była intensywna wymiana opinii między Lwowem i Poznaniem, w sprawie połączenia ochotniczej kompanii poznańsko-lwowskiej z grupą wielkopolską generała Konarzewskiego; generałowi J. Dowborowi Muśnickiemu zależało na zachowaniu jedności formacji wywodzących się z Wielkopolski – nawet jeśli działały poza macierzystym regionem. Pułkownik Mączyński jednak wolał kompanię ochotniczą pozostawić pod swoją komendą, podkreślając propagandowe znaczenie takiej decyzji i symboliczną rolę podkreślania jedności społeczeństwa polskiego, niezależnie od części jednoczącego się państwa. Generał Muśnicki przystał na to.

            W południe 14 kwietnia 1919 r. kompania poznańsko-lwowska została połączona z pierwszą kompanią szturmową 1. pułku strzelców lwowskich, kompanią 19. pułku piechoty i 4 karabinami maszynowymi w jedno zgrupowanie dowodzone przez kapitana Szwarzenberg-Czernego. Powstał w ten sposób IV. batalion 1 pułku strzelców lwowskich, określany mianem batalionu szturmowego; poznańczycy stanowili pierwszą kompanię tego czterokompanijnego oddziału. W tym czasie kompania liczyła 167 żołnierzy, z zapasem 45 tys. naboi karabinowych i 380 granatami ręcznymi.

            O świcie 20 kwietnia 1919 roku cały batalion rozpoczął atak na kierunku Kozielniki – Sichów – Żubrze. Kompania osiągnęła wyznaczone miejscowości, a potem odparła kontratak przeciwnika. W walce tej zdobyto 6 karabinów maszynowych i dwa miotacze min, poległ jeden Wielkopolanin, 11 było rannych; jeden z nich później zmarł. Następnego dnia uszczuplona o te straty kompania wróciła do Lwowa jako rezerwa brygady. Dnia 24 kwietnia odbył się uroczysty pogrzeb poległych z kompanii ochotniczej i z Grupy Wielkopolskiej (łącznie 22), na cmentarzu Łyczakowskim. Emocjonalna więź pomiędzy żołnierzami z kresów zachodnich Rzeczypospolitej i ze Lwowa, utrwaliła się jeszcze bardziej. Był to czas świąt wielkanocnych, było więc sporo okazji do okazywania szczerej życzliwości i wdzięczności. Tradycyjna lwowska serdeczność okazywana była Wielkopolanom na każdym kroku.

            W dniu 29 kwietnia kopania poznańska, z całym batalionem szturmowym zaatakowała Ukraińców na północ od Lwowa, od Zboisk na Malechów, Laszki, Murowane, Sroki Lwowskie i Prusy. Potem na krótko zajmowała pozycje pod Żydatyczami, a 12 maja wróciła do Lwowa.

            Kolejny etap walk ochotniczej kompanii poznańsko-lwowskiej rozpoczął się 14 maja 1919 roku. Zajęto Zarudce, a potem walczyła (z przerwami na powrót do Lwowa) o Jaryczów Nowy, tracąc tylko jednego rannego, oficera, E. Götta. Po 23 maja zajęto Bogdanówkę nad Pełtwią, Gliniany i Olszanicę, a następnie zmuszono Ukraińców do wycofania się ze Złoczowa. 28 maja zajęto Woroniaki, następnego dnia Podlipce, a 30 maja złamano opór przeciwnika w Moniłówce koło Zborowa. W dniu 1 czerwca przekroczono Seret pod Horodyszczami-Obarzańcami; stamtąd zaś wyruszono do Iwanczan, a potem do Milna.

            Jeszcze 22 maja do kompanii dotarło kolejne uzupełnienie z Poznania, w sile 40 żołnierzy. W miejsce rannego pod Jaryczowem ppor. Götta do kompanii przydzielony został podporucznik Ludwik Korbut-Karaffa, na stanowisko dowódcy trzeciego plutonu.

            W połowie czerwca Ukraińcy znacznie się uaktywnili i zaszła nagła potrzeba przerzucenia poznańczyków przez Tarnopol do Chodaczkowa Wielkiego, a potem do Berezowicy Wielkiej, na południe od Tarnopola. Doszło tam do starcia zakończonego koniecznością odwrotu kompanii na lewy brzeg Seretu. Stamtąd osłaniano odwrót dywizji pułkownika Sikorskiego. Od 17 czerwca prowadzono walki odwrotowe w okolicach Podhajczyka i Zborowa – coraz intensywniejsze wobec wyraźnego załamania ducha w polskich szeregach. Jednak kompania poznańsko-lwowska zachowała zwartość i dyscyplinę, walczyła pod Olejowem i Kruhowem i przetrwała aż do 22 czerwca, gdy wreszcie ofensywę ukraińską udało się powstrzymać.

         Następnego dnia kompania zajęła pozycję obronną w okolicach Dworu Jaworskiego, Skwarzawy i Firlejówki – jako elementy obrony linii Gniłej Lipy. Już 28 czerwca 1919 r. siły polskie przeszły do kontrnatarcia, w którym żołnierze ochotniczej kompanii poznańsko-lwowskiej spisali się znakomicie. Dywizja lwowska osiągnęła linię Sassów-Strutyń, a następnego dnia kontynuowała działanie. W dniu 1 lipca kompania osiągnęła linię Maćków-Gaj-Chromysz i została zluzowana przez II batalion 39. pułku piechoty. 7 lipca 1919 r. generał W. Iwaszkiewicz wystosował Pochwalne uznanie, w którym stwierdził:

            Prawie 4 miesiące mija, jak przydzielono do frontu lwowskiego 1 kompanię ochotniczą Lwowsko-Poznańską. Jak w krytycznych dniach marca podczas walk o oswobodzenie Lwowa, tak i później podczas ofensywy naszej na wschód, kompania ta była wzorem i przykładem dla innych oddziałów swoją walecznością, dyscypliną i spełnieniem swego trudnego zadania.

        Prócz tego podkreślam, że za cały ten czas nie otrzymałem ani jednej skargi na tę kompanię od ludności cywilnej, co przypisuję  jej wysokiemu poczuciu obywatelskiemu.

            W przekonaniu, że kompania ta i nadal pozostanie wzorem waleczności, karności i ducha obywatelskiego, wyrażam tak oficerom, jak i żołnierzom tej kompanii moje uznanie i serdeczne podziękowanie.

            Cześć Wam, dzielni synowie Wielkopolski!

            Niestety, już 9 lipca opuścił kompanię jeden z dwóch oficerów-Wielkopolan, ppor. M. Soldenhoff, który chory, musiał pozostać w szpitalu. W pięć dni później oddział został przeniesiony do Podlisek, a 23 lipca wyłączony ze składu dywizji lwowskiej i przydzielony do Grupy Wielkopolskiej gen. D. Konarzewskiego. Do 5 sierpnia żołnierze kompanii stacjonowali w Husiatynie, a następnego dnia wyruszyli do Poznania. Po serdecznym pożegnaniu przez dowództwo dywizji lwowskiej i kolegów z Małopolski, czasowo przydzielonych do kompanii, w rodzinne strony wróciło 225 żołnierzy pod dowództwem ppor. J. Ciaciucha.

            W ciągu pięciu miesięcy istnienia kompanii przez szeregi oddziału przeszło około 280 żołnierzy. Poległo w walkach 11, 58 zostało rannych, 7 dostało się do niewoli – zatem straty były duże, osiągnęły 1/4 stanu osobowego. Ochotnicza kompania poznańsko-lwowska spisała się znakomicie, jej żołnierze w pełni zasłużyli na wdzięczność okazywaną im przez mieszkańców Lwowa, na uznanie i szczerą sympatię. Zachowali zwartość i dyscyplinę niezależnie od trudnej sytuacji na froncie, niczego nie można im było zarzucić pod względem porządku, zwartości i dyscypliny. Była to wyraźna zapowiedź postawy jednostek wielkopolskich już wkrótce, podczas znacznie cięższej próby w wojnie polsko – bolszewickiej 1920 roku.

* Dzieje ochotniczej kompanii poznańsko-lwowskiej z 1919 roku, są mało znane i słabo rozpropagowane, choć literatura na temat tego oddziału jest obszerna. W 1933 roku na łamach Szkiców i fragmentów z powstania wielkopolskiego 1918/19 (cz. 1) ukazał się monograficzny artykuł Andrzeja Wojtkowskiego: Ochotnicza kompania poznańsko-lwowska w walkach o Małopolskę Wschodnią – z podaniem literatury przedmiotu, jaka do tego czasu się ukazała. Odtąd niewiele w historiografii dodano do tamtych ustaleń.

PATRONI ULIC POZNANIA ZWIĄZANI Z KRESAMI POŁUDNIOWO-WSCHODNIMI DAWNEJ RZECZPOSPOLITEJ – cz.2

PIASECKI   EUGENIUSZ (1872-1947)

lekarz, profesor teorii wychowania fizycznego i higieny szkolnej

 

Eugeniusz Piasecki urodził się we Lwowie 13 listopada 1872 r. Ojcem jego był znany lekarz i prekursor idei wychowania fizycznego na ziemiach polskich Wenanty Piasecki, a matką – Klementyna z Hendrichów. Wenanty jest określany jako „apostoł powrotu do natury, prostego i higienicznego trybu życia”. Jako lekarz  „propagował przyrodolecznictwo, wychowanie fizyczne i pracę fizyczną (sam opanował ciesielstwo).” W ojcu zatem miał Eugeniusz doskonały wzór do naśladowania.

Po ukończeniu gimnazjum w Krakowie, Eugeniusz Piasecki studiował medycynę w Krakowie i we Lwowie uzyskując w 1896 r. stopień doktora na Uniwersytecie Jagiellońskim. W czasie studiów jakiś czas praktykował u Henryka Jordana. Pod wpływem Jordana oraz swego ojca, zrobił specjalizację gimnastyczną. W 1899 r. złożył też egzamin pedagogiczny z wychowania fizycznego. Z zapałem uprawiał narciarstwo, kolarstwo, taternictwo i gimnastykę. W tym samym roku Eugeniusz osiadł we Lwowie i podjął pracę pedagogiczną w IV Gimnazjum, w którym w roku 1904 utworzył Klub Gimnastyczno-Sportowy. Nie ograniczając się do środowiska IV Gimnazjum, włączał do współpracy także młodzież innych szkół lwowskich i wkrótce zorganizował Towarzystwo Zabaw Ruchowych. Napisał i opublikował broszurę „Wpływ ćwiczeń cielesnych na rozwój psychiczny młodzieży.” W tym czasie często odwiedzał Zakopane prowadząc tam założony przez ojca luksusowy pensjonat „Klemensówkę”. Jako nauczyciel IV Gimnazjum doprowadził w 1907 r. do przekształcenia Klubu Gimnastyczno-Sportowego w słynny później klub piłki nożnej „Pogoń”. Klubem tym kierował do objęcia prezesostwa Związku Sportowego w Galicji w 1909 r. Równocześnie pracował jako lekarz szkolny nie zaniedbując działalności naukowej. W tymże 1909 r. habilitował się na Uniwersytecie Lwowskim z higieny po czym przez kilka lat wykładał ten przedmiot oraz teorię wychowania fizycznego studentom Wydziałów Filozoficznego i Lekarskiego UL.

Eugeniusz Piasecki stawiał wyżej sport aniżeli samą gimnastykę i kładł nacisk na jak najszersze upowszechnienie kultury fizycznej. Był jednak przeciwnikiem pogoni za rekordami uważał bowiem, że celem winno być uodparnianie organizmów młodzieży na choroby, wyrabianie sprawności fizycznej ważnej w pracy i rozwijanie na tej podstawie walorów duchowych. W konsekwencji stał się twórcą w Polsce, a jednym z współtwórców w Europie teorii wychowania fizycznego łączącej zarazem anatomię, fizjologię, higienę i nauki przyrodnicze z pedagogiką. Idąc tą drogą przystąpił do szkolenia nauczycieli wychowania fizycznego.

W latach 1913/14 Eugeniusz Piasecki wykładał teorię w.f. w Towarzystwie Wykładów Naukowych w Poznaniu. Odbywał też liczne podróże zagraniczne śledząc stan wiedzy na ten temat w Europie Zachodniej. Uczestniczył w kongresach w.f. w Paryżu i Brukseli. Jeszcze przed I wojną światową publikował swoje prace w różnych czasopismach krajowych i zagranicznych.

Zainteresowany harmonijnym rozwojem młodzieży wcześnie zwrócił uwagę na rodzący się skauting i doceniając jego idee opracował wraz z M. Schreiberem podręcznik „Harce młodzieży polskiej”, w którym kładł nacisk na wychowanie w abstynencji, poznawanie tradycji narodowych i kraju ojczystego. Redagując w 1913 r. we Lwowie pismo „Skaut”, Piasecki wprowadził do użytku terminy: harcerstwo, harcmistrz, zastęp i ćwik.

Podczas I wojny światowej E. Piasecki znalazł się w Kijowie, gdzie prowadził wykłady oraz kursy harcerskie pod Kijowem. Współredagował wówczas pismo „Młodzież – harce” i wydał drugi podręcznik harcerski „Zabawy i gry ruchowe.” W 1918 r. powrócił na krótko do Lwowa.

W 1919 r. Piasecki przyjął propozycję wyjazdu do Poznania, gdzie powstawała nowa uczelnia wyższa – Uniwersytet. Jako profesor nadzwyczajny objął na nim katedrę wychowania fizycznego i higieny szkolnej przy Wydziale Filozoficznym. Od 1922 r. był profesorem zwyczajnym i od tego czasu kierował katedrą w.f. i higieny szkolnej na Wydziale Lekarskim UP. Była to pierwsza w Polsce, a trzecia w Europie katedra tego typu. Odtąd Eugeniusz Piasecki poświęcił się całkowicie wychowaniu fizycznemu. W zorganizowanym przez siebie Studium W.F. prowadził od 1924 r. pełny trzyletni kurs z prawem nadawania magisteriów. Zorganizował także w Poznaniu Centralną Szkołę Wojskową Gimnastyki i Sportów przeniesioną po kilku latach do Warszawy jako Centralny Instytut W.F. Zainicjował na wzór krajów skandynawskich Państwową Odznakę Sportową.

Dziełem Piaseckiego o dużym znaczeniu było opracowanie teorii wychowania fizycznego. W 1935 r. Ossolineum wydało jego klasyczny dwutomowy podręcznik „Zarys teorii wychowania fizycznego.” Natomiast dydaktyce w.f. poświęcił pracę „Wychowanie fizyczne.” Opracował również znakomitą syntezę umiłowanej przez siebie dyscypliny pt. „Dzieje wychowania fizycznego.”

Profesor Piasecki stworzył w Poznaniu silną, promieniująca na całą Polskę szkołę wychowania fizycznego, z której już przed wojną wyszło wielu oddanych swemu zawodowi nauczycieli. Międzynarodowy rozgłos szkole tej przyniosły wystąpienia jej twórcy na kongresach w Pradze, Kopenhadze, Paryżu czy Sztokholmie. Warto bowiem wiedzieć, że Eugeniusz Piasecki był poliglotą władającym osiemnastoma (sic !) językami.

Drugą wojnę światową Profesor przeżył we Lwowie. Do Poznania powrócił w 1945 r., aby podnieść ze zniszczeń wojennych Katedrę i Studium. Pracę tę przerwała 17 lipca 1947 r. jego śmierć. Spoczął na cmentarzu Górczyńskim.

Eugeniusz Piasecki żonaty był z Gizelą Marią z Szelińskich, z którą miał synów Stanisława, Władysława i Leszka oraz córki Eugenię i Wandę.

 

Iwo Werschler

W następnej części przedstawimy Krzysztofa Arciszewskiego – generała

 

Opracowano na podstawie:

St. M. Brzozowski, Piasecki Eugeniusz Witold,  hasło w PSB

F. Laurentowski,  Piasecki Eugeniusz, hasło w WSB

Z. Szafkowski, Eugeniusz Piasecki – patron Poznańskiej AWF, Semper Fidelis, Wrocław 2007 nr 1/96

R. Wacek, Wspomnienia sportowe, Opole bdw.

W. Witczak,  Eugeniusz Piasecki (1872 ? 1947), Dziennik Poznański z 27.08.1994

WIELKOPOLANIE NA KRESACH

W tym roku tematem Dni Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich będą Wielkopolanie na Kresach. Teraz: trochę Wielkopolski na Kresach.

W książce „Wołków-Kołczyn. Dzieje parafii i parafian – napisanej przez Jana Minorowicza  (2004) zawarta jest też broszura   wydana wcześniej (1937) przez ks Józafata Giszczyńskiego, proboszcza parafii rzymsko-katolickiej w Wołkowie (pow. Lwów).

I w tej to broszurce czytamy: „Za króla Kazimierza Wielkiego ziemia czerwieńska tj. lwowsko-halicka w roku 1366 wróciła do Polski (…). W pierścieniu Lwowa nad rzeczkami Pełtwią i Żuberką,  na urodzajnej – lecz niezaludnionej – ziemi kresowej osiedlił (król) rodziny przybyłe z Wielkopolski. Powstałe kolonie przybierały nazwy te same, które miały te miejscowości, z których osadnicy pochodzili, również kościołom, które stawiali na nowej ziemi nadawali tytuł patrona miejscowości rodzinnych.

Z południowych powiatów ziemi Wielkopolski w roku 1369 osiedliły się nad Żuberką dwie kolonie: Krotoszyn i Wołków. Te dwie osady polskie dzieli wieś czysto ruska Żyrawka, która o wiele później na ziemi królewskiej z jeńców tatarskich osiadła. Mimo, iż  Krotoszyn graniczy z tą ruską wsią, pozostał on do dziś dnia czysto polski.

Wieś Wołków zaś podarował skarb królewski łowczemu ziemi halickiej panu Kurdwanowskiemu.”

 

Wanda Butowska

 

W: Ks. Józafat Giszczyński, Jan Minorowicz – „Wołków-Kołczyn. Dzieje parafii i parafian”. Lwów 1937/Gorzów-Kołczyn 2004. Biblioteczka Nadwarciańskiego Rocznika Historyczno-Archiwalnego  nr 15.

DEPORTACJE

SYBIR –  „10  LUTY BĘDZIEM PAMIĘTALI, GDY PRZYSZLI SOWIECI  MYŚMY JESZCZE SPALI?”

Rodrycjusz Gerlach

   Myślę, że po 22. latach odzyskania przez Polskę suwerenności Polacy młodzi i starsi wiedzą, że druga wojna światowa wybuchła 1. września 1939 roku. Tę datę uznaje cały świat poza Rosją. Obecni władcy Kremla kłamliwie twierdzą, że wojna rozpoczęła się w czerwcu 1941 roku. Wg nich nie było 1 ani 17 września 1939 r., bo Związek Sowiecki nie napadł w zmowie z Niemcami na niepodległe państwo polskie, a tylko  – wyzwolił Kresy Wschodnie od pańskiej Polski – Profesor Andrzej Nowak opisując fałszerstwa rosyjskiego historyka Mieltuchowa, który twierdzi, że napaść na Polskę we wrześniu 1939 roku była czysto defensywnym posunięciem, wyrażające konieczność rosyjskiej racji stanu. Profesor Nowak do szczególnej ponurej groteski zaliczył usprawiedliwianie przez Mieltuchowa masowych deportacji setek tysięcy Polaków z Kresów Wschodnich na Sybir i do Kazachstanu m.in. tym, że „władza sowiecka ratowała ich przed ukraińskimi „rezunami” oraz, że tylko ich deportował, a mógł ich rozstrzelać?” (!!)

   W dzisiejszych czasach rozstrzeliwanie ludzi przez komunistyczny Związek Sowiecki przestało być tajemnicą. Sami bowiem przyznali się do rozstrzelania ponad 22. tysięcy polskich oficerów w Katyniu, Miednoje i Charkowie.

   „Ratując” Polaków sowiecka władza deportowała w czterech masowych wywózkach na Sybir i do Kazachstanu ponad 1.350 tys. Polaków w latach 1940-1941. Trzeba pamiętać, że deportacje trwały do 1952 roku!

   Pierwszą masową deportację przeprowadzono 10. lutego 1940 roku. Pamiętam, że było to dla nas całkowite zaskoczenie i strach. Baliśmy się bo gdy tyko do naszego domu wszedł oficer NKWD ze swoimi pomocnikami – Żydami i Ukraińcami – zaczął krzyczeć „wstawać, sobiraćsia!” Najgłośniej zachowywał się NKWDzista, który z pistoletem w ręce chodził z pokoju do pokoju i ponaglał „bystro, bystro!” Tato domyślił się, że będą nas wywozić i kazał pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Ponieważ była sroga zima najwięcej ubrań włożyliśmy na siebie. Tak było w każdym domu naszej wioski Mazury, pow. Podhajce, woj. tarnopolskie. Na stacji kolejowej w Tarnopolu stały towarowe wagony, do których musieliśmy wchodzić ze swoimi tobołkami.

   Cały czas byliśmy pilnowani przez uzbrojonych w karabiny NKWDzistów.

Gdy wszyscy przeznaczeni do danego wagonu weszli, drzwi zostały zamknięte.

  W wagonie były zrobione z desek prycze – gołe deski. Każda rodzina zajmowała ze swoimi tobołkami część pryczy. W górnej części wagonu było małe okienko, przez które wpadało trochę światła. Pośrodku stał mały żelazny piecyk. Sanitariat zastępowała dziura w podłodze. Z tego otworu korzystało około 70 osób. Takim oto pociągiem jechaliśmy przez cały miesiąc na wschód. Po drodze mijaliśmy góry Ural, syberyjskie miasta m.in. Czelabińsk, Omsk, Nowosybirsk. Po 30. dniach dotarliśmy do Krasnojarska.

   Z Krasnojarska szliśmy za ciągnionymi przez małego konia saniami po zamarzniętym Jenisieju na północ. W Jenisiejsku nastąpiła zamiana furmanek, nas niestety, nikt zmienić nie mógł. Po tej zmianie szliśmy nadal na północ z tym, że teraz droga wiodła przez Wyżynę Środkowo-Syberyjską. W ten sposób dotarliśmy do Siewiero Jenisiejska. Odległość, jaką pokonaliśmy wynosiła pond 500 km! Nie był to kres naszej drogi. Byliśmy przeznaczeni do łagru NKWD usytuowanego w tajdze, oddalonego od najbliższej stacji kolejowej – Krasnojarska – ponad 700 km. Łagier nazywał się Teja-Zimowio. Wszyscy dorośli musieli iść do pracy przy wyrębie drzewa. W czasie jazdy pociągiem byliśmy głodni. Nie było inaczej podczas pobytu w łagierniczym baraku. Poza otrzymywanym na kartki chlebem, nie mieliśmy nic dodatkowego do jedzenia. Mróz, choroby i niezwykle ciężka praca powodowała, że w czasie pobytu w tym łagrze zmarło wielu zesłańców. W szczególności małe dzieci i ludzie starzy. Tutaj zmarł nasz 15. letni Tadek.

   Jesienią 1941 roku powstały warunki umożliwiające nam opuszczenie łagru. Ucieczka stąd odbywała się w niezwykłe trudnych warunkach. Pieszo, tratwami, łodziami i statkiem rzecznym dotarliśmy do Krasnojarska cierpiąc straszliwy głód. Stąd miejscowe władze skierowały nas do rejonowego miasta Ujar oddalonego 120 km w kierunku wschodnim. Przybyli tu zesłańcy dostali pracę w miejscowej cegielni i co w naszej sytuacji najważniejsze otrzymaliśmy kartki na chleb! Warunki, w jakich przyszło nam teraz żyć zmieniły się na tyle, że byliśmy wśród ludzi, a nie w barakach zagubionych w bezkresnej tajdze.

    Warunki materialne niestety nie poprawiły się. Byliśmy skazani na kartkowe racje chleba i głód.

W Ujarze, na skutek choroby, w grudniu 1942 roku zmarła nasza kochana Mama.

    W lecie po długiej chorobie z wycieńczenia organizmu na skutek głodu i ciężkiej pracy zmarła siostra Bronia, miała 19 lat.

   Tato był mężem zaufania delegatury ambasady polskiej w Krasnojarsku na rejon Ujaru. W czerwcu 1943 roku został w nocy aresztowany przez NKWD i w październiku skazany przez sąd w Krasnojarsku na karę śmierci przez rozstrzelanie. Oskarżona go m.in. za to, jak podano w akcie oskarżenia i wyroku, że „organizował zbrojne powstanie przeciwko Związkowi Sowieckiemu”. Tato zmarł w łagrze w Krasnojarsku. W 1944 roku zmarł brat Stanisław, miał 35 lat. Ja w tym czasie byłem już w polskim wojsku. Zostałem powołany gdyż miałem już 17 lat.

   W drugiej połowie 1945 roku Polacy wiedzieli, że będą mogli wrócić do kraju. Z opowiadania siostry Tosi wiem, że 25.letnia Józia w tym czasie była chora, leżała w barakowej kwaterze. Nie było bowiem dla niej miejsca w szpitalu. Na Syberii w tym czasie było jeszcze czworo rodzeństwa, trzy siostry i młodszy brat. Kiedy w izbie rozmawiali o powrocie i że jego termin niedługo nadejdzie, że być może stanie się to już na początku przyszłego roku. Józia ciężko chora prosiła cichutkim głosem: „nie zostawiajcie mnie”. Były to straszne chwile dla pozostałych, którzy nie wiedzieli, co odpowiedzieć. Józia zmarła późną jesienią 1945 roku.

   Z dziesięcioosobowej rodziny w maju 1946 roku powróciły 2. siostry i brat. Sześcioro z naszej rodziny pozostało na zawsze pochowanych w tej „nieludzkiej ziemi”. Ja byłem już wcześniej z wojskiem w Polsce.

   Podobną gehennę na zesłaniu w syberyjskiej tajdze przeżywali Polacy w okresie sześcioletniej, a nawet dziesięcioletniej poniewierki przy wyrębie lasu, czy w innych różnych miejscach.

   Oto kilka przykładów przeżyć lubskich sybiraków:

– Leokadia Czaronek

  Deportowana z matką i bratem w czerwcu 1941 roku w okolice Barnaułu Ałtańskiego Kraju. Na zesłaniu zmarł jej brat Józef. Do Polski wróciła w marcu 1946 roku. Ojciec został zamordowany przez NKWD w 1941 w Berezweczu.

   – Maria Azarowska

  Deportowana 13 kwietnia 1940 roku z Wileńszczyzny do Siewiero Kazachskiej obłasti. Na zesłaniu zmarło dwóch członków jej rodziny. Do Polski powróciła w kwietniu 1946 roku.

   – Stanisław Maconko

   Deportowany z rodziną w marcu 1951 roku do Irkuckiej obłasti. Ojciec Stanisława brał udział w wojnie obronnej w 1939 roku i dostał się do niewoli sowieckiej. Był w armii Andresa i walczył pod Monte Casino. Po wojnie wrócił do swoich rodzinnych stron. Miejscowe władze NKWD nie dały rodzinie Stanisława spokoju i deportowały ją na Sybir. W ten sposób ojciec rodziny przebywał na zesłaniu po raz drugi. Do Polski powrócił z rodziną w lipcu 1957 roku.

   – Franciszek Raczewski

   W czasie wojny był żołnierzem Armii Krajowej. W kwietniu 1944 roku został aresztowany prze NKWD i skazany na 10 lat łagru. Osadzony w łagrze w północnych regionach Kiemirowskiej obłasti, a następnie był więziony na Kołymie w obłasti Magadan. Do Polski powrócił w styczniu 1957 roku.

   – Katarzyna Zujewska

   Deportowana 10 lutego 1040 roku do obłasti Pawłodar w Kazachstanie z dwoma małoletnimi synami. Na zesłaniu w niezmiernie ciężkich warunkach przebywała sześć lat. Ta samotna matka zdołała ciężką pracą, co dzienną troską o chleb i matczyną miłością zachować przy zdrowiu i życiu swoich synów Janka i Waldemara. Wszyscy troje wrócili do Polski w marcu 1946 roku.

    – Halina Skindzier

   Deportowana z rodziną w lutym 1946 roku do miejscowości Nowa Lala w Swierdłowskiej obłasti. Deportacja nastąpiła w czasie, kiedy Polacy zesłani w 1940 roku wracali do kraju. W wieku kilkunastu lat pracowała jako spawacz, jednocześnie ucząc się w szkole wieczorowej. Do Polski powróciła w grudniu 1955 roku.

   Pamięć o syberyjskiej gehennie nie może być zapomniana. Tę pamięć powinno pielęgnować współczesne pokolenie Polaków, aby Polska i Polacy nigdy w przyszłości nie doznali tyle dramatów i upokorzeń.

 

PATRONI ULIC POZNANIA ZWIĄZANI Z KRESAMI POŁUDNIOWO-WSCHODNIMI DAWNEJ RZECZPOSPOLITEJ – cz.1

Chodząc ulicami Poznania zauważamy, że szereg ulic nosi imiona ludzi związanych w większym lub mniejszym stopniu z Kresami Południowo-Wschodnimi. W różnych dzielnicach miasta spotykamy patronów, którzy działali na Kresach. I jest ich nie mało.

Cyklicznie będziemy przedstawiać ich sylwetki. Pierwszym jest Roman Abraham.

 

ABRAHAM  ROMAN (1891-1976) – generał

Roman Abraham urodził się 28 lutego 1891 r. we Lwowie. Był synem profesora uniwersyteckiego Władysława i Stanisławy z Reiffów.

W 1910 ukończył gimnazjum OO. Jezuitów w Bąkowicach k. Chyrowa. Studiował na Wydziałach Filozofii i Prawa na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, w którym w 1915 r. uzyskał tytuł doktora praw i umiejętności politycznych. Podczas studiów działał w „Drużynach Bartoszowych” i w organizacji Zet.

Roman Abraham ukończył Oficerską Szkołę Kawalerii dla jednorocznych ochotników. Podczas I wojny światowej służył w armii austro-węgierskiej w 1 Pułku Ułanów Obrony Krajowej, brał udział w walkach na froncie francuskim, rosyjskim, rumuńskim, serbskim i włoskim.

Po zakończeniu działań wojennych powrócił do Lwowa i wstąpił do organizacji „Polskie Kadry Wojskowe”. W listopadzie 1918 r. wstąpił do Wojska Polskiego służąc w stopniu podporucznika. Od 1 listopada 1918 r. podczas wojny polsko-ukraińskiej dowodził sektorem „Góra Stracenia” we Lwowie. Stworzył własny oddział zwany później „Straceńcami” od nazwy odcinka oraz z powodu odwagi i dzielności żołnierzy, którzy walczyli z powodzeniem na różnych odcinkach obrony Lwowa: w zdobywaniu dworca, w obronie Persenkówki i w Śródmieściu. Oddział pod dowództwem porucznika Romana Abrahama zatknął sztandar polski na lwowskim ratuszu o świcie 22 listopada. 24 listopada 1918 r. Abraham został mianowany rotmistrzem, a od stycznia 1919 r. dowodził samodzielnym batalionem, pułkiem i Grupą Operacyjną własnego nazwiska w dywizji pułkownika Władysława Sikorskiego. Od sierpnia 1919 r. był oficerem oddziału operacyjnego i obserwatorem w 59 Eskadrze Lotniczej. Brał także udział w innych bitwach m.in. w walkach o Przemyśl.

W lipcu 1920 r., gdy 1 Armia Konna Siemiona Budionnego nacierała na Lwów, rotmistrz Roman Abraham w  porozumieniu z brygadierem Czesławem Mączyńskim zorganizował w tzw. „Detachement” – wydzielony oddział walczący na południowo-wschodnim froncie, odnosząc wiele sukcesów bojowych. Gdy został ranny pod Chodaczkowem, będąc na noszach dowodził oddziałem. 17 sierpnia 1920 r. żołnierze jego „Detachement” pod dowództwem kapitana Bolesława Zajączkowskiego stawili opór przeważającej sile bolszewickiej konnicy pod Zadwórzem. Liczba poległych wówczas wyniosła 318. Ofiara krwi powstrzymała nawałę konnicy Budionnego. Bitwa pod Zadwórzem  pod Lwowem nazwano polskimi Termopilami.

W 1921 r. Roman Abraham został oddelegowany na Śląsk, po awansowaniu go na majora kawalerii. Pracował jako oficer do zleceń specjalnych w Sztabie Generalnym. Był pełnomocnikiem przy komisarzu plebiscytowym Wojciechu Korfantym. Jego zadaniem było, w porozumieniu z dowódcami Okręgów Generalnych we Lwowie, Krakowie i Poznaniu,  organizowanie dostaw broni i amunicji dla powstańców oraz transport ochotników. Działał pod pseudonimem Roman Wydera.

W 1922 r. Roman Abraham ukończył Wyższą Szkołę Wojenną w Warszawie i otrzymał nominację na wykładowcę taktyki. W 1927 r. objął dowództwo 26 pułku Ułanów Wielkopolskich im. hetmana Karola Chodkiewicza w Baranowiczach. W latach 1929-1932 w randze pułkownika dowodził Brygadą Kawalerii „Toruń”. Po ukończeniu kursu wyższych dowódców w Centrum Wyszkolenia Wyższych Studiów Wojskowych dostał przydział na dowódcę Brygady Kawalerii „Bydgoszcz”. Od kwietnia 1937 r. objął dowództwo Wielkopolskiej Brygady Kawalerii. Z nią później wyszedł na wojnę 1939 r. Nominację na generała brygady otrzymał 19 marca 1938 r. W czasie dowodzenia Brygadami Kawalerii „Toruń” i „Bydgoszcz” oraz Wielkopolskiej Brygady Kawalerii organizował, szkolił i unowocześniał pułki, wprowadzając do nich motoryzację.

We wrześniu 1939 r. dowodził Wielkopolską Brygadą Kawalerii, która w pierwszych dniach września broniła rejonu Śrem-Leszno-Rawicz. Do 3 września skutecznie odpierała ona ataki oddziałów armii niemieckiej. Generał Abraham osobiście dowodził kontratakiem na pozycje niemieckie w Bojanowie k. Rawicza. Jednocześnie 2 września kierował wypadem w kierunku Wschowy. Bitwa nad Bzurą okryła sławą bohaterską Brygadę i jej dowódcę. 9 września oddziały z dużym powodzeniem uderzyły na Sobotę i Walewice. Od 13 września Abraham przeszedł ze swą brygadą do obrony, tocząc ciężkie walki o Brochów, leśniczówkę Dembowskie Górki, Zamość, Sierakowo i Laski. Na rozkaz część jego pododdziałów przebiła się do Warszawy i 20 września dotarła do Bielan. W dniu 23 września generał Tadeusz Kutrzeba mianował Romana Abrahama dowódcą Zbiorczej Brygady Kawalerii. Generał Abraham został ranny w obronie Warszawy. 15 października 1939 r. Niemcy aresztowali go w Szpitalu Ujazdowskim. Przyczyną aresztowania było oskarżenie o zlikwidowanie hitlerowskiej dywersji w Lesznie w pierwszym dniu wojny oraz o zatwierdzanie wyroków śmierci na dywersantów niemieckich w Śremie. Początkowo więziony był w Poznaniu, po czym przewieziony został do obozu jenieckiego w Murnau VII A. Dwukrotnie próbował z niego uciec. Został uwolniony 30 kwietnia 1945 r. przez wojska amerykańskie.

Po wyzwoleniu wrócił do kraju. Pracował w instytucjach repatriacyjnych i w Ministerstwie Administracji Publicznej. Władze komunistyczne nie pozwoliły mu powrócić do wojska. Pracował dalej m.in. w Polskim Czerwonym Krzyżu, Ministerstwie Administracji Publicznej i w spółdzielczości. W 1950 r., na skutek zastraszania przez Urząd Bezpieczeństwa przeszedł na emeryturę.

Generał Roman Abraham zmarł 26 sierpnia 1976 r. w Warszawie. Pochowany został na cmentarzu parafialnym we Wrześni. Był żonaty z Martą ze Śmiglów, jedyny syn zmarł wkrótce po przyjściu na świat. Wdowa po gen. Abrahamie, zmarła 28 kwietnia 2007 r.

Generał Abraham jest patronem Zespołu Szkół Rolniczych we Wrześni, a wyróżniający się w nauce uczniowie tej szkoły otrzymują wraz ze świadectwem medal pamiątkowy.

Roman Abraham był autorem prac wojskowo-historycznych publikowanych m.in. w „Wojskowym Przeglądzie Historycznym”, „Więzach” i „Kierunkach” oraz „Wspomnień wojennych znad Warty i Bzury”.

Za swe ogromne zasługi wielokrotnie został odznaczony: Krzyżem Złotym Orderu Wojennego Virtiti Militari, Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari, Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, Krzyżem Niepodległości z Mieczami, pięciokrotnie Krzyżem Walecznych, czterokrotnie Złotym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Obrony Lwowa, Medalem Dziesięciolecia Odzyskanej Niepodległości, był belgijskim Komandorem Orderu Leopolda i francuskim Kawalerem Legii Honorowej.

 

Hanna Dobias-Telesińska


Kolejną osobą, jaką przedstawimy w naszym cyklu będzie: Eugeniusz Piasecki – naukowiec, prekursor wychowania fizycznego w Polsce.

 

 

Opracowano na podstawie:

Bogusław Polak, Wielkopolski Słownik Biograficzny PWN, Warszawa-Poznań 1981