Od redakcji: W 80 rocznicę bitwy pod Monte Cassino publikujemy relację z tamtych wydarzeń. Poniższe wspomnienie jest fragmentem wspomnień pochodzącego z Podola żołnierza II Korpusu pana Jana Drewniaka. Całość wspomnień ukaże się w odcinkach w najbliższych numerach “Głosów Podolan”. Rodzinie autora dziękujemy za udostępnienie tekstu. Fotografia przedstawia cmentarz w miejscu bitwy i ruiny klasztoru. Zdjęcie pochodzi z archiwum “Głosów Podolan” a jego autorem jest inny Podolanin – pochodzący z Borszczowa Marian Głogowiec – także uczestnik bitwy.
Był rok 1943. Z Tarranto przenieśliśmy się w górę Adriatyku do Iserni i odciążyliśmy linię frontu wojsk brytyjskich. Moja firma zajmowała szkołę (gimnazjum), która była pusta. Z Iserni jechaliśmy codziennie 20 km na linię frontu w Vianarro. Isernia była wówczas poważnie zbombardowana i leżała w gruzach. Tysiące ludzi leżało pod ruinami bardzo blisko miejsca w którym mieszkaliśmy.
Były domy cywilne, do których zabieraliśmy ubrania do prania. Mieliśmy dużo mydła, ale cywile nie mieli żadnego. Chcieli wyprać nasze ubrania tylko po odrobinę mydła. Daliśmy im do prania nasze ubrania, trochę mydła i też im zapłaciliśmy. Nie znając języka włoskiego próbowaliśmy nawiązać z nimi rozmowę, używając rąk. W jednym domu, gdzie prałam ubrania, spotkałam twoją matkę Lucię Materiale.
Nasza firma przebywała w Iserni przez kilka miesięcy. Nakarmiliśmy wielu ludzi starych i młodych, tych którzy stracili rodziny pod zbombardowanymi ruinami. Ci ludzie codziennie przesiadywali przy naszym kuchennym oknie i czekali na jedzenie.
W miarę upływu czasu nasze wojska alianckie zbliżały się do Monte Cassino i nie mogły już dalej posuwać się do przodu. Monte Cassino oddalone jest od Iserni około 35 kilometrów. Niemcy zajęli miasto i tereny klasztorne i mocno okopali się na szczycie góry. Na szczycie znajdował się ogromny klasztor i z tej wysokości Niemcy mieli wizualną kontrolę nad wszystkimi ważnymi drogami łączącymi Neapol i Rzym. Bardzo trudno było uchwycić tę pozycję. Zginęło tam wielu żołnierzy Anglików, Francuzów, Amerykanów, Afrykanów, „Gurkhów” z Indii. Nadeszła pora, nasza kolej na Monte Cassino. Dowódca brytyjskiej 8. Armii zdecydował się powierzyć to zadanie Polakom! Było to ściśle tajne i Niemcy nie wiedzieli z kim tym razem się spotkają. Przeszliśmy na linię frontu. Ponieważ zostałem przeszkolony w zakresie materiałów wybuchowych min, min-pułapek i budowy mostów, mój przyjaciel i ja zostaliśmy przydzieleni do jednego plutonu piechoty, aby w razie potrzeby oczyszczać drogi z materiałów wybuchowych. Całą noc czekaliśmy w głębokim rowie na rozkazy bojowe. Jakimś cudem rozkazy się opóźniły i około drugiej po południu zaczęliśmy się wspinać w górę, mijając martwe muły służące do dostarczania żywności i amunicji. Minęliśmy stary dom, w którym pracowali lekarze polowi, którzy opatrywali rannych żołnierzy sprowadzanych z góry. Żołnierze wybudowali wąską ścieżkę, aby medycy mogli transportować rannych na noszach z góry do naszego starego domu na dole. W tym starym domu medycy zmieniali bandaże i ładowali rannych żołnierzy do ambulansów, przewożąc rannych do głównego szpitala polowego Wojska Polskiego.
Kiedy wspinaliśmy się na górę podążając wąskim szlakiem gęsiego, oddzieleni od siebie około dwudziestu stóp, rozległ się gwizd pocisków moździerzowych i eksplozje rozległy się wzdłuż górskiego szlaku! Upadliśmy na ziemię. Za mną siedmiu mężczyzn zostało trafionych! Trzej z nich zginęli tam gdzie upadli. Minutę później pocisk moździerzowy wybuchł tuż za mną, jakieś trzydzieści stóp ode mnie. Zostałem uderzony! Odłamek przebił moją prawą nogę!
Podczas gdy medycy bandażowali rannych obok mnie, musiałem poczekać kilka minut zanim udzielono mi pomocy. Medyk zaniósł mnie do pobliskiego krateru po pocisku i tam prawie dwie godziny czekałem na puste nosze. Przyszło dwóch medyków i poprowadzili mnie wąską ścieżką do tego starego domu. Następnie przewieziono mnie do szpitala wojskowego gdzie spędziłem pięćdziesiąt dni. Wszystko to wydarzyło się 14 maja 1944 r. Cztery dni później 18 maja 1944 r. Polacy zdobyli Monte Cassino i droga do Rzymu została otwarta.
Kiedy byłem w szpitalu wojskowym, polska armia przeniosła się do Ortony nad Morzem Adriatyckim by odciążyć armię kanadyjską. Przez cały czas Polacy wypychali Niemców w stronę Adriatyku. Kiedy zostałem zwolniony ze Szpitala Wojskowego, moja kompania stacjonowała w Senigalii, gdzie ponownie do nich dołączyłem. Dwa dni później ponownie skierowano mnie na linię frontu. Pewnej nocy podeszliśmy bardzo blisko Niemców. Naszą misją było oczyszczenie drogi z min, aby przygotować się na wczesny atak. Droga była mocno zaminowana. Usunęliśmy miny i ułożyli je na poboczu drogi. Tam też było mnóstwo martwych Niemców.
Po odpoczynku przenieśliśmy się do Fredappio i stamtąd jeden z oficerów zaproponował abyśmy na kilka dni pojechali do Iserni. To było Boże Narodzenie. Część z nas miała dziewczyny więc załadowaliśmy żywność na dziesięć dni do dużej wojskowej ciężarówki i pojechaliśmy. Miło było zobaczyć ludzi, których już znaliśmy. Wtedy coś się wydarzyło, spadły obfite opady śniegu, które zablokowały wszystkie drogi wokół Iserni. Utknęliśmy. Skończyło się jedzenie i papierosy. Funkcjonariusz skontaktował się z Centralą Spółki, która w zamian przesłała nam żywność. Zanim przyjechali droga była już oczyszczona i wróciliśmy do naszej firmy. Od tej świątecznej wizyty nieustannie pisałem listy do mojej przyjaciółki, twojej matki Łucji. W tamtym czasie nie myślała o małżeństwie.
Niedługo potem mój przyjaciel Lucien Michalski i ja zostaliśmy przydzieleni do szkolenia żołnierzy piechoty w zakresie obchodzenia się z materiałami wybuchowymi, minami i minami-pułapkami. Później przydzielono mnie do grupy, na osiem miesięcy, aby szkolić się w obsłudze i prowadzeniu pontonów z przymocowanymi do nich odcinkami mostu. Obsługiwałem cztery silniki na pontonie. Most ten miał zostać zbudowany na rzece Pad. W Kapui ćwiczyliśmy manewrowanie pontonami na pobliskiej rzece. To tam usłyszałem złą wiadomość, mój przyjaciel Lucien zginął w wyniku nadepnięcia na minę przeciwpiechotną.
Byliśmy bardzo dobrzy przyjaciele.
Później moja firma znowu ruszyła dalej. Aż dotarliśmy do Castrocano, gdzie wcześniej „The Duce, Mussolini” miał tam willę. Sprawdziliśmy wszystkie budynki willi pod kątem min i min-pułapek. Spędziliśmy tam dwa tygodnie. Zdałem kurs na kierowcę samochodów ciężarowych i otrzymałem pierwsze prawo jazdy.
Od czasu do czasu wracałem, żeby odwiedzić moich przyjaciół w Iserni, rodzinę Materiale przy Via Marianino nr 11. Twój przyszły dziadek Francesco Materiale i przyszła babcia Leonarda mieli dwie córki Łucję i Wandę; i jeden chłopiec, Tomasso, który miał wtedy trzynaście lat. Dziś mieszka w Kanadzie ze własną rodziną.
Niedługo potem Wojsko Polskie ruszyło ponownie, spychając Niemców w kierunku Bolonii. Widzieliśmy dobry znak, Niemcy ciągnęli swoje czołgi i ciężarówki jeden za drugim. Kończyła się im benzyna i niektóre pojazdy, które porzucili w rowach. Zbliżyliśmy się bardzo blisko Bolonii. Pewnego ranka nasi żołnierze wkroczyli do Bolonii i wojna dla nas we Włoszech dobiegła końca. Był 5 maja 1945 roku!
Jan Drewniak