“BEZWIERSZÓWKI” MIESIĘCZNIK SPOŁECZNO-KULTURALNY SDP Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich Oddział w Olsztynie
nr 4-6 (118-120) kwiecień-czerwiec 2015
W bieżącym roku przeżywamy 75-lecie szeregu wydarzeń historycznych, które w społeczeństwie polskim nie mogą być zapomniane. 10 lutego 1940 roku wywieziono wagonami towarowymi na Sybir lub do Kazachstanu około 220 tys. mieszkańców wschodnich terenów II Rzeczypospolitej. Była to ludność cywilna. 5 marca 1940 roku Stalin i jego najbliżsi współpracownicy (L. Beria, W. Mołotow, M. Kalinin, M. Mikojan, K. Woroszyłow, Ł. Kaganowicz) podpisali akt wymierzenia najwyższej kary dla 25 700 Polaków, pozostających bądź w obozach jenieckich, bądź w więzieniach Związku Sowieckiego. Należy podkreślić, że decyzja ta nie była poprzedzona ani rozprawą sądową, ani żadnym, bodaj pozorowanym uzasadnieniem, nosi więc wszelkie znamiona zbrodni wojennej i zbrodni przeciwko ludzkości. Od 3 kwietnia do 12 maja 1940 roku konsekwentnie realizowano wykonanie tego wyroku kary, przewożąc polskich oficerów oraz osoby nie będące oficerami, a przebywające w obozach jako zatrudnione przy Armii Polskiej, z obozów jenieckich do miejsc kaźni. Z obozu Kozielsk przewożono do Katynia, z obozu Starobielsk do Charkowa, a z obozu Ostaszków do Kalinina (dziś Twer). Łącznie z tych trzech obozów zgładzono około 14 tys. osób, w tym jedną kobietę, którą aresztowano po zestrzeleniu jej samolotu bojowego. 15 kwietnia 1940 roku deportowano na Wschód następną grupę ludności cywilnej (około 100 tys.). Może powstać pytanie: czy warto wracać do problemu Katynia? Dziś wiemy już bez żadnych złudzeń czy wątpliwości kto, kiedy, gdzie i jak tych ludzi zgładził. Dylemat czy sprawcą jest NKWD czy Gestapo (vel Wehrmacht) nie istnieje. Dnia 13 kwietnia 1990 roku prezydent Wojciech Jaruzelski przywiózł z Moskwy, otrzymane od prezydenta Michaiła Gorbaczowa listy skazańców, na których wykonany był wyrok śmierci. 14 października 1992 roku specjalny wysłannik prezydenta Borysa Jelcyna, przewodniczący Komitetu ds. Archiwów przy rządzie Federacji Rosyjskiej prof. Rudolf Pichoja przekazał w Belwederze na ręce prezydenta Lecha Wałęsy kopie kluczowych dokumentów katyńskich, w tym słynną notatkę Berii z dnia 5 marca 1940 roku oraz szereg innych dokumentów. Niestety nie wszystkich. Na przykład brak indywidualnych teczek. Kontynuując powyższą myśl możemy zastanowić się czy warto przypominać o 14 tysiącach Polaków, na tle dokonanych w czasie II wojny światowej morderstw liczonych w miliony? Odpowiedź jest jedna? warto. Jest to mord bez precedensu. Wszystkie próby poszukiwania i wyjaśniania motywacji tego bezsensownego okrucieństwa mają sens. Wiele mogłyby wyjaśnić indywidualne teczki i inne dotąd nie udostępnione dokumenty, które prezydent Władimir Putin zablokował, twierdząc, że sprawa Katynia jako przedawniona jest już definitywnie zamknięta. Tym bardziej nie można o tej kwestii zapomnieć i musi być ona włączona w obieg polskiej pamięci narodowej.
MARIA SWIANIEWICZ-NAGIĘĆ “Sprawa Katynia”
tekst wystąpienia
prof. Marii Swianiewicz-Nagięć z okazji 75. rocznicy Zbrodni Katyńskiej w oparciu o dokumenty Ojca – prof. Stanisława Swianiewicza
SPRAWA KATYNIA
75. ROCZNICA DRAMATU ARODOWEGO
“Dobrze opłacone kłamstwo może obiec pół świata zanim prawda wyruszy w drogę”
Edward Lucas
Jestem w posiadaniu prelekcji pt. ?Sprawa Katynia?, nagranej ponad 30 lat temu przez Stanisława Swianiewicza w Kanadzie. Autor usiłuje, w miarę skrótowo przedstawić kolejne wydarzenia poprzedzające mord oraz wydarzenia będące jego konsekwencją. Na tym tekście opieram swój wykład.
I
“Polskie Naczelne Dowództwo przyjęło te fakty [pakty o nieagresji – MS-N] jako jeden z elementów naszego strategicznego położenia, dlatego też szereg tyłowych instytucji, szpitale, komendy uzupełnień, składnice materiałów wojennych, różne intendentury zostało ulokowane wzdłuż wschodniej granicy państwa. Te instytucje, służby tyłowe zatrudniały dużą liczbę specjalistów, medyków i techników, posiadających stopnie oficerskie. W trzecim tygodniu września 1939 r. niemal wszyscy oni stali się sowieckimi jeńcami wojennymi. Drugą liczną grupę jeńców stanowili oficerowie oddziałów, które w pierwszej połowie września biły się z Niemcami na froncie zachodnim, lecz w drugiej połowie próbowały przebić się do granicy węgierskiej i w ten sposób dołączyć do armii polskiej, która miała tworzyć się na Zachodzie”.
Stanisław Swianiewicz
Skąd 14 tys. oficerów znalazło się w głębi Związku Sowieckiego? Zasadnicza odpowiedź jest jedna. 17 września 1939 roku Armia Czerwona, bez wypowiedzenia wojny, przekroczyła wschodnia granicę Rzeczypospolitej Polski na całej długości. Ta niespodziewana agresja poprzedzona była:
Podpisaniem 18 marca 1921 roku, po zakończeniu działań wojennych, prowadzonych w ramach wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku, Traktatu Pokojowego między obu stronami. Został on określony jako “ostateczny, trwały, honorowy i na wzajemnym poszanowaniu oparty” zwany inaczej Traktatem Ryskim.
Podpisaniem 25 lipca 1932 roku pomiędzy Polską a ZSRR Paktu o Nieagresji.
Podpisaniem Protokołu 5 maja 1934 roku prolongującego ten Pakt do dnia 31 grudnia 1945 roku.
Tragicznym epizodem z punktu widzenia Katynia była kapitulacja Lwowa. Lwów bronił się przed Niemcami od 12 do 18 września 1939 roku. 19 września Niemcy wysunęli propozycję kapitulacji, tego samego dnia Sowieci wysłali parlamentariusza. Gen. Władysław Langner rozpoczął pertraktacje z przedstawicielem marszałka Timoszenki. W sztabie był tylko jeden oficer optujący za kontynuowaniem obrony Lwowa: płk Jarosław Szafran, dowódca 35 pp. Ostatecznie jego nazwisko znalazło się na liście starobielskiej.
Przed podpisaniem kapitulacji załoga wysunęła propozycję zorganizowania tzw. komuniku i przejścia dużą uzbrojoną grupą na Węgry. Generał W. Langner zabronił, mimo że dotarła już do niego “dyrektywa ogólna” marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, która brzmiała: “Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony albo próby rozbrojenia oddziałów. Zadania Warszawy i miast które miały bronić przed Niemcami bez zmian. Miasta, do których podejdą bolszewicy powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia z garnizonów do Węgier lub Rumunii. Nacz. Wódz”.
Do ogólnej wiadomości generał Langner podał tylko informację, żeby nie walczyć z bolszewikami.
Kiedy mieszkańcy miasta dowiedzieli się o kapitulacji powstało wielkie poruszenie. Buntowała się młodzież – młodsi oficerowie. Kpt. Różycki chciał zastrzelić gen. Langnera. Ostatecznie 1200 oficerów (A. Przewoźnik, J. Adamska, Katyń. Zbrodnia, prawda, pamięć, Warszawa 2010, s. 37) złożyło w gmachu dowództwa broń i pomaszerowało rzekomo w dowolnym kierunku. Ostatecznie wszyscy zostali okrążeni i znaleźli się w Starobielsku.
Uważam, że na tym przykładzie jak i na wielu innych (zob. R. Szabłowski, Wojna Polsko-Sowiecka 1939, Warszawa 1997) można stwierdzić, że wśród jeńców sowieckich znaczną grupę stanowili ci, którzy walczyli do ostatniego naboju, jak i ci, “którym strzelać nie kazano”.
Potwierdzeniem tragedii tych ludzi jest także opinia prof. Ferenca Orsósa (Węgra, lekarza medycyny sądowej, który w maju 1943 roku prowadził obdukcję ciał Polaków leżących w grobach katyńskich): “W twarzach zmarłych z Katynia maluje się coś przeraźliwego z mieszaniną przestrachu, rozpaczy i bezradności; nawet fizjonomie samobójców, z którymi w swojej praktyce zawodowej często się spotykałem nie są tak przejmujące” (A. Przewoźnik, jw., s. 295). Kryteria wydzielenia tej trzeciej grupy są inne, tym niemniej ta obserwacja warta jest podkreślenia.
Zagadnienia wojny polsko-sowieckiej 1939 były w PRL-u tematem omijanym. Dziś wiemy z całą pewnością, że była to krwawa i rozpaczliwa wojna, a nie tylko odruchowe reakcje na nieoczekiwany najazd. Wzdłuż całej granicy wschodniej zlokalizowane były strażnice KOP-u. Niestety KOP we wrześniu 1939 to był tylko “cień” KOP-u przedwojennego. Najwartościowsze elementy wyodrębnione w osobne pułki, walczyły na zachodzie kraju.
Jedynym miastem, które na dużą skalę broniło się w wojnie polsko-sowieckiej 1939 roku było Grodno, które liczyło tylko 58 tys. mieszkańców (w tym połowę Żydów). Grodno było dużym ośrodkiem wojskowym (Dowództwo Okręgu Korpusu III, któremu podlegało wojsko na terenie województwa białostockiego, wileńskiego i częściowo nowogródzkiego, mieściło się dowództwo 29 Dywizji Piechoty oraz 3 pułki, Batalion Pancerny i 2 dywizjony artylerii przeciwlotniczej). We wrześniu wszystkie jednostki były na zachodnim froncie, a nawet już w czasie trwania działań wojennych przerzucono kilka batalionów zapasowych z Grodna do Lwowa, który dzielnie odpierał oblężenie niemieckie (12-18.09.1939).
Na wieść o agresji sowieckiej komendant miasta płk Bronisław Adamowicz zarządził demobilizację. W kierunku granicy litewskiej pojechali prezydent miasta i starosta oraz część grodzieńskiej policji. Pierwszy szok w mieście dość szybko minął i w kilka godzin po zarządzonej demobilizacji zaczęła się rekrutacja ochotników.
Główną rolę w organizowaniu improwizowanej obrony Grodna przeciw Niemcom (do czego jednak nie doszło) odegrał mjr Władysław Serafin. Całością obrony w pierwszym dniu walk dowodził płk Piotr Siedlecki. 20 września do Grodna zaczęły przybywać posiłki z Lidy (piechota oraz grupa lotników), z Postaw, i Dzisny. Najważniejszą pomocą był przybyły z Wołkowyska emerytowany generał Wacław Przeździecki. Początkowo jechał z pomocą do Wilna, dowiedziawszy się, że Wilno nie walczy, skierował się na Grodno, gdzie objął dowództwo nad całością.
W Grodnie nie było żadnej broni przeciwpancernej, natomiast ogromną rolę odegrały butelki z benzyną. Znaczna część młodzieży była przeszkolona w używaniu tej zaimprowizowanej broni. Zniszczenie pierwszego czołgu w centrum miasta, obok teatru, zmieniło sytuację. Ryszard Szawłowski dokładnie opisuje zniszczenie dziesięciu czołgów dnia 20 września. Na przedpolu miasta doszło do walk wręcz. 19 września zestrzelono trzy samoloty sowieckie nad lotniskiem Karolino koło Grodna. 20 września walczyła w Skidlu grupa szwadronów przybyłych z Wołkowyska, odciążając obronę Grodna. W nocy z 21 na 22 września stoczono zwycięską bitwę pod Kodziowcami. Unieruchomiono 11 czołgów, głównie butelkami. Po wyczerpaniu zapasów broni, dnia 24 września pułki, broniące Grodna, przekroczyły granicę litewską. Ostatni przeszedł gen. Wacław Przeździecki.
W ramach grupy operacyjnej, prowadzonej przez generała Przeździeckiego z Wołkowyska na odsiecz Grodna był również 110 Pułk Ułanów, dowodzony przez ppłk. Jerzego Dąmbrowskiego – słynnego zagończyka z lat 1918-1920 (pseudonim “Łupaszko”, nie mylić z mjr. Szendzielarzem). Jego zastępcą był mjr Henryk Dobrzański, późniejszy “Hubal”, a kpt. dypl. Maciej Kalenkiewicz był oficerem taktycznym pułku. 110 Pułk Ułanów nie poszedł na Litwę; ppłk Jerzy Dąmbrowski zdecydował się pozostać w lasach augustowskich, a mjr H. Dobrzański i kpt. M. Kalenkiewicz poszli w lasy województwa kieleckiego.
Granice województwa wileńskiego w nomenklaturze wojskowej określane jako odcinek “Północ” osłaniały trzy pułki KOP: Głębokie, Wilejka i Baranowicze. Każdy pułk był rozmieszczony w kilku, albo kilkunastu strażnicach usytuowanych wzdłuż granicy. Prawie wszystkie strażnice się broniły, tracąc w walce do 50 proc. załogi. Ci co przeżyli byli na miejscu mordowani, nawet ranni, albo wywożeni w głąb Rosji, głównie do Ostaszkowa. Przeżyć mogli ci którzy byli albo na terenowej warcie, albo którym udało się przedrzeć na Litwę lub na Łotwę.
Dowódcą odcinka “Środek” tj. granicy polsko-sowieckiej na Polesiu i płn. Wołyniu był gen. Wilhelm Orlik-Rückemann. Tragicznego 17 września przebywał on w nadgranicznym miasteczku Dawidgródek, skąd bez wahania zarządził stawianie oporu. Na odcinku “Środek” wszystkie strażnice KOP-u broniły się.
Obrona umocnień Tynne nad Słuczą, w okolicach Sarn, stanowiła przykład podobnej determinacji żołnierza polskiego jak obrona umocnień “Wizna” nad Narwią. Z tym, że legenda kpt. Władysława Raginisa jest szeroko znana, a o ppor. Janie Bołbocie niewielu słyszało.
Na Polesiu zasłynęło dwóch wspaniałych dowódców: gen. Wilhelm Orlik-Rückemann i gen. Franciszek Kleeberg. Obaj, opierając się na wojskach odwodowych, utworzyli Samodzielne Grupy Operacyjne, które posuwając się na zachód stale walczyły z wojskami Armii Czerwonej. Gen. Orlik-Rückemann stoczył 40 potyczek, zdobył uprzednio zajęte przez Sowietów miasteczko Szack. Przemówienie, którym żegnał swoich żołnierzy 1 października 1939 roku pod miejscowością Wytyczne, zaczynało się od słów: “Nie ma mowy o kapitulacji…”. Gen. Kleeberg stoczył dwie bitwy z wojskami Armii Czerwonej (pod wsiami Milanów i Jabłoń), ostatecznie po kilkudniowej walce z Wehrmachtem pod Kockiem, 6 października 1939 roku skapitulował na skutek braku amunicji i zaopatrzenia. Pod dowództwem tych obu dowódców zginęło nie więcej niż 50 proc. kadry oficerskiej (zob. J. Łojek, Agresja 17 września. Studium aspektów politycznych, Warszawa 1990).
Kampania wrześniowa 1939 roku w dużym stopniu opierała się na ochotnikach. Obrona Grodna była tego przykładem. Było też wielu ochotników wśród ofiar Katynia. Wymienię kilkoro, o których przy różnych okazjach czytałam lub słyszałam.
Dr Feliks Karnicki – mąż prof. Haliny Karnickiej, także mikrobiolog. W 1939 roku przebywał na stypendium naukowym w Szwajcarii. Kiedy sytuacja międzynarodowa stała się bardzo napięta, dobrowolnie wrócił do kraju, żeby dołączyć do swojego pułku artylerii przeciwlotniczej (Lista starobielska).
Dr Józef Marcinkiewicz – docent USB, absolwent Wydziału Matematyki i Filozofii. Miał załatwione stypendium naukowe w USA. Latem 1939 roku dojechał do Paryża i tam zmienił decyzję. Wrócił do kraju, żeby dołączyć do swojego 41 pp. Narzeczony znanej pisarki Ireny Sławińskiej (Lista starobielska).
Prof. Włodzimierz Godłowski – profesor Wydziału Lekarskiego USB w końcu 1938 roku przeniósł się z rodziną z Krakowa do Wilna, żeby objąć Katedrę Neurologii i kierownictwo Instytutu Badania Mózgu po słynnym profesorze Maksymilianie Rose. Profesor Godłowski urodzony w Stryju w 1900 roku maturę zdał w Sanoku i jako ochotnik dołączył do obrońców Lwowa (orlęta lwowskie). W 1919 roku rozpoczął studia medyczne w Krakowie, żeby je przerwać i dołączyć do wojsk polskich, walczących w wojnie polsko-bolszewickiej. W 1921 przeniesiony do rezerwy wrócił na studia, które ukończył w 1925 roku. Pracując w szpitalu jednocześnie podejmuje prace naukowe w Zakładzie Neurologii, najpierw w Krakowie potem w Wiedniu. W 1932 roku obronił pracę habilitacyjną. Jako nowo mianowany profesor (1938) miał w roku akademickim 1939/40 przedstawić wykład inauguracyjny. W 1939 roku nie czekał na kartę powołania tylko dobrowolnie po raz trzeci w swoim życiu zgłosił się do wojska. Otrzymał przydział porucznika sanitarnego KOP. Jego pułk walczył na Polesiu (Lista katyńska).
Henryk Gorzechowski – porucznik (ur. w 1892 r.), autor płaskorzeźby wykonanej w 1940 roku w Kozielsku. W I wojnie światowej ciężko ranny. W 1929 roku przeniesiony do rezerwy. Do swojego 16 pułku ułanów, wrócił na ochotnika w sierpniu 1939. Również ochotnikiem był jego syn także Henryk Gorzechowski, który na swoje 19. urodziny w lutym 1940 roku obdarowany został przez ojca tą płaskorzeźbą. Syn został oszczędzony i płaskorzeźba przetrwała.
II
“Jednocześnie z jeńcami przybył do obozu zespół oficerów śledczych w mundurach NKWD, którego zadaniem było zbadanie dziejów życiowych każdego jeńca oraz sporządzenie odpowiednich kartotek dla każdego indywidualnie. Na czele zespołu stał kombryg tzn. generał brygady, Zarubin. W ciągu 4. miesięcy listopad 1939 – luty 1940 zespół kombryga Zarubina dokonał niewątpliwie wielkiego dzieła, opracowując udokumentowaną charakterystykę jeńców Kozielska. Według wszelkiego prawdopodobieństwa charakterystyka ta stała się podstawą decyzji Sowieckich Wyższych Władz co do dalszych losów jeńców Kozielska”.
Stanisław Sieniewicz
Tak 32 lata temu rozumował Stanisław Swianiewicz. Dziś po ujawnieniu aktywności Wasilija Zarubina jako radzieckiego superszpiega wzrasta prawdopodobieństwo tej hipotezy. Niestety archiwa wszystkich trzech obozów są wciąż zamknięte. Nie mamy bardzo interesujących dla historyka stenogramów rozmów, jak i opinii śledczych, brakuje zdjęć wielu jeńców (a w obozach na wstępie każdemu wykonano trzy zdjęcia).
Andrzej Grajewski, politolog i dziennikarz, uczestniczący obok A. Przewoźnika w obradach polsko-rosyjskiej Grupy do Spraw Trudnych, we wrześniowym numerze “Gościa Niedzielnego” z 2012 roku opublikował artykuł “Selekcjoner”. W tekście tym przybliża nowe fakty: 31 października 1939 roku przyjechał do Kozielska pełnomocnik operacyjny Wydziału 5 czyli Wywiadu (Wydział Główny Zarządu Bezpieczeństwa Publicznego) Zarubie. On sam i jego grupa składająca się z kilkunastu oficerów, rozpoczęli śledztwo. Jednocześnie poprawiły się warunki materialne i kulturalne, bo została przywieziona biblioteka złożona z 500 tomów nie tylko rosyjskich, ale także francuskich, angielskich i niemieckich. Na pewno był selekcjonerem. Przez Zarubina i jego grupę z trzech obozów, wyselekcjonowano 55 agentów na ogólne 395 osób, którym darowano życie. Według Przewoźnika w odpowiedzi na pytanie: jak Zarubin zamierzał wykorzystać tych agentów może kryć się odpowiedź na motywację tej strasznej decyzji. Dlatego teczki nie są udostępniane. Czy charakterystyka jeńców zawarta w teczkach była podstawą najwyższego wymiaru kary, czy Ł. Beria zdecydował a priori tego nie wiemy i to stanowi dylemat do rozwiązania dla przyszłych historyków.
Zarubin był bardzo inteligentnym i efektywnym szpiegiem. Najpierw pracował na pograniczu sowiecko-chińskim. W połowie lat 30. z żoną Elizawietą z d. Rosenzweig, jako para czechosłowackich biznesmenów, penetrowali lewicowe elity zachodnie. W III Rzeszy udało im się zwerbować Willego Lehmana, szefa wydziału berlińskiej centrali gestapo. Było to jedno z najcenniejszych źródeł jakie sowiecki wywiad miał u boku Himmlera.
Pod koniec 1941 roku Zarubinowie pojechali do Waszyngtonu. Formalnie Wasilij Michałowicz zajmował stanowisko sekretarza sowieckiej ambasady. Przed wyjazdem osobiście rozmawiał ze Stalinem. Miał tworzyć sowieckie lobby i przeniknąć tajemnicę “Projektu Manhattan” czyli programu budowy broni atomowej. Dla sukcesu tej operacji kluczową okazała się znajomość Zarubinów z rodziną Roberta Oppenheimera, dyrektora naukowego tego projektu. Zwłaszcza Jelizawieta Zarubina była częstym gościem w domu Oppenheimerów. To ona zasugerowała, aby w pracach naukowych, wykorzystano niemieckich fizyków, przebywających na emigracji w Wielkiej Brytanii. Udało się jej podsunąć kandydaturę Klausa Fuchsa, niemieckiego fizyka, żydowskiego pochodzenia, a jednocześnie agenta sowieckiego wywiadu. Dzięki Oppenheimerowi Fuchs został zatrudniony w Los Alamos oraz uzyskał dostęp do supertajnych materiałów.
Według A. Grajewskiego “na oficjalnych stronach Służby Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej znajdują się obszerne biogramy Zarubina oraz jego żony. Opatrzone są informacją, że ze względu na wagę prowadzonych przez nich operacji materiały ich dotyczące nadal pozostają tajne”. 7 kwietnia 2010 roku Andrzej Przewoźnik zapowiedział, że zabierze się do napisania książki o Zarubinie. Wydarzenia 10 kwietnia przekreśliły ten zamiar.
III
“W marcu 1940 r. stało się w obozie kozielskim powszechnie znanym, że decyzja już została powzięta, chociaż nikt nie chciał, czy też nie mógł, powiedzieć na czym ona polegała. Ponieważ Polacy są zawsze optymistyczni, jeńcy spodziewali się, że będą wysłani poza granice Związku Sowieckiego”.
Stanisław Swianiewicz
Ten rys nieuzasadnionej nadziei na lepsze, podkreśla nie tylko S. Swianiewicz, ale także wielu innych autorów, którzy przeżyli jeden z trzech obozów jenieckich (J. Czapski, B. Młynarski, Z. Peszkowski, H. M. Gorzechowski). Logicznie myślący Swianiewicz ze zdziwieniem patrzy na szczególnie zaostrzone pilnowanie jeńców w czasie transportu koleją, a potem dalej obserwuje przez szparę w ścianie wagonu tę niezrozumiałą zapobiegliwość w strzeżeniu bezbronnych ludzi. Zrozumiał to dopiero po trzech latach, kiedy 13 kwietnia Niemcy ogłosili na cały świat odkrycie grobów oficerskich.
Dziś wiemy, że pułkownik prowadzący Stanisława Swianiewicza do pustego wagonu na stacji w Gniezdowie, podczas gdy po drugiej stronie trwało wyładowywanie polskich oficerów i przewóz ich na egzekucję do lasu, a który tak po prostu zapytał: “Czy nie napiłby się herbatki”, nazywał się I. Stiepanow i był naczelnikiem Głównego Zarządu Wojsk Konwojowych NKWD. Natomiast naczelnik smoleńskiego więzienia wewnętrznego NKWD, który w więzieniu prowadził ze Swianiewiczem sympatyczną rozmowę, poczęstował domowym obiadem i przyniósł książki do czytania nazywał się Iwan Stielmach i brał udział w egzekucjach. Cytuję te nazwiska za Przewoźnikiem (2010), który prowadzi szersze rozważania nad problemem kim mogli być ci ludzie, którzy przeprowadzili mord.
Mord dokonany był w okresie od 3 kwietnia do połowy maja 1940 roku, 13 miesięcy po zakończeniu operacji rozładowywania obozów. 23 czerwca 1941 roku Niemcy zaatakowały Związek Sowiecki, który siłą rzeczy przystąpił do wojny po stronie aliantów. 31 lipca została zawarta umowa pomiędzy polskim rządem a rządem sowieckim (tzn. porozumienie Sikorski – Majski), która zapowiadała amnestię dla wszystkich Polaków, przebywających w więzieniach lub na zesłaniu w Rosji oraz stworzenie armii z obywateli polskich, przebywających na terenie Związku Sowieckiego. Pół miesiąca później, 14 sierpnia, zostało podpisane wojskowe porozumienie polsko-sowieckie i zaczęła formować się armia. Tymczasem był brak oficerów.
Wręczono 49 not dyplomatycznych i odbyto szereg rozmów na szczycie. Ze Stalinem rozmawiali ambasador Stanisław Kot, gen. Władysław Anders i premier rządu Władysław Sikorski. Przedstawiono Stalinowi listy oficerów z trzech omawianych obozów. Listy niepełne, bo sporządzone z pamięci tych 395 byłych jeńców, którzy przeszli przez obóz w Griazowcu. Rtm. Józef Czapski rozmawiał z komendantami wszystkich obozów koncentracyjnych. Zawsze padała standardowa odpowiedź: “Wszyscy zostali zwolnieni”. Rząd sowiecki zachowywał się groteskowo, wiedząc, że nikt nie będzie go oskarżać bo on ma siłę.
Czytając literaturę katyńską nasuwa się pytanie: skoro wywiad ZWZ-AK odkrył groby w maju 1940 roku i tę informację udało się przewieźć do Warszawy, a Warszawa miała połączenie z Londynem, to dlaczego od sierpnia do grudnia 1941 roku tak intensywnie poszukiwano oficerów?
13 kwietnia 1943 roku okrążyła świat wiadomość o odkryciu grobów katyńskich, czyli grobów polskich oficerów. Niemcy prawdę znali wcześniej, zajęci jednak byli niepowodzeniami na froncie wschodnim (luty 1943 – klęska pod Stalingradem).
Kiedy wiosną 1943 roku gazety (okupacyjne gadzinówki) zaczęły drukować wykazy nazwisk osób zidentyfikowanych w grobach katyńskich w Wilnie nikt nie miał wątpliwości, że jest to dzieło NKWD. Natomiast w GG ludzie skłonni byli uważać, że to jest jeszcze jedno kłamstwo Goebbelsa. Pisze o tym znany historyk i politolog Janusz Zawodny.
To odkrycie pociągnęło za sobą szereg bardzo niepomyślnych dla Polaków konsekwencji. Rząd Polski zwrócił się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w Szwajcarii z prośbą o zbadanie sprawy. MCK odmówił, bowiem według założeń ustawowych włącza się on tylko wówczas, gdy proszą go o to wszystkie strony konfliktu. Tymczasem Związek Sowiecki szybko ogłosił, że jest to zbrodnia niemiecka dokonana w czerwcu 1941 roku i jednocześnie zerwał stosunki dyplomatyczne z rządem polskim, stacjonującym w Londynie. Churchill i Roosevelt ostro krytykowali W. Sikorskiego za wprowadzanie rozłamu wśród aliantów. W nocy z 24-25 kwietnia 1943 roku (Wielkanoc) Churchill wezwał Sikorskiego i polecił opublikować oświadczenie, że mordu dokonali Niemcy. Generał Sikorski odmówił. Prasa zachodnia milczała z wyjątkiem neutralnej prasy szwajcarskiej (“Neue Zürcher Zeitung”). W roku 1943 na terenach Polski była bardzo rozbudowana Armia Krajowa, która na terenach wschodnich działała obok i w porozumieniu z partyzantką radziecką. Od czasu zerwania stosunków (maj 1943) Rosjanie zaczęli walczyć z Polakami (por. film “Łupaszko”, TVP Historia, emisja: luty 2015). Nie udzielenie pomocy Warszawie w czasie powstania też tłumaczone jest tym zerwaniem stosunków.
W nocy z 25 na 26 kwietnia ambasador Tadeusz Romer został wezwany do Mołotowa, który wręczył mu notę szkalującą rząd polski. T. Romer noty nie przyjął, podobnie jak zrobił to ambasador Wacław Grzybowski we wrześniu 1939 roku.
Kiedy Międzynarodowy Czerwony Krzyż odmówił wzięcia udziału w pracach ekshumacyjnych zarówno rządowi polskiemu, jak i Niemieckiemu Czerwonemu Krzyżowi, Niemcy powołali Międzynarodową Komisję Ekspertów w skład której wchodziło 13 lekarzy medycyny sądowej. Dwunastu pochodziło z krajów będących w koalicji z Niemcami (Włochy, Dania, Finlandia, Chorwacja, Bułgaria, Belgia, Czechy, Rumunia, Słowacja, Holandia, Węgry i Niemcy), a Szwajcar był przedstawicielem kraju neutralnego. Komisja ta, z wyjątkiem Niemca dr. Gerarda Buhtza, pracowała tylko dwa dni. Każdy miał przeprowadzić obdukcję ośmiu zwłok, a następnie wspólnie napisać protokół. Oświadczenie było jednoznaczne. Ciała leżą w grobie trzy lata. Najcenniejsze były badania wspomnianego wyżej dr. F. Orsósa (Węgier), który miał w swoim dorobku publicystycznym pracę o zmianach w mózgu, zachodzących w ciągu kilku lat. Po trzech latach następuje charakterystyczne stwardnienie powłok mózgowych. Jednoznacznie zgon nastąpił przed trzema laty, w więc w 1940 roku.
Najwięcej pracy włożyła delegacja Polskiego Czerwonego Krzyża, działającego pod okupacją. W jej skład wchodził tylko jeden lekarz dr Marian Wodziński. Delegacja pracowała sześć tygodni. Niemcy i pomagali, i przeszkadzali. Niestety duża część materiału przepadła, tzw. “skrzynie Robla”.
Niemcy traktowali odkrycie propagandowo, dlatego nie zwracając uwagi na rytm prac od początku zaczęli przywozić wycieczki przede wszystkim dziennikarzy i oficerów z oflagów (siłą). Bardzo ciekawe spostrzeżenia zanotował, amerykański płk John Van Vliet, wzięty do niewoli w Afryce Północnej, był synem wojskowego i dzieciństwo spędził w miejscowości, którą mój Ojciec nazywał: amerykański “wojenny gorodok”, nieduża miejscowość zdominowana przez wojsko. Van Vliet zwrócił uwagę na bardzo przyzwoite umundurowanie i porządne, nie zniszczone buty. Mundury i buty wykonane na miarę. Van Vliet za swoje opinie po wojnie zapłacił zesłaniem na wyspy Samoa.
Dużą część materiałów katyńskich, umieszczonych w kilkunastu skrzyniach przewieziono do Krakowa do Zakładu Chemii, kierowanego przez dr. Jana Z. Robla. Kilka osób przepisywało materiały zawarte w kopertach. To stąd pochodzą te publikowane fragmenty pamiętników, listów czy wierszy. Niestety małą część tych materiałów udało się zachować. Całość zabrali wycofujący się Niemcy. Na terenie Niemiec, w okolicy Drezna zostały spalone, żeby nie dostały się w ręce zbliżającej się Czerwonej Armii.
*
Armia Czerwona zajęła Smoleńsk w końcu września 1943 roku. Do Katynia natychmiast wyjechała grupa pracowników operacyjnych i śledczych z centralnego aparatu NKWD i zaczęto przygotowywać dowody, obciążające Niemców.
Prace mające udowodnić że zbrodni tej dokonali Niemcy prowadzone były pod kierunkiem Wsiewołoda Mierkułowa, tego samego, który organizował mord w 1940 roku. Ukoronowaniem tych prac był raport Komisji Burdenki. Raport podpisali nie tylko członkowie Komitetu Centralnego, ale również prawosławny Archirej oraz pisarz arystokratycznego pochodzenia Aleksy Tołstoj. Dziś te kłamstwa mają swoją literaturę. Np. dziennikarz niemiecki Franz Kadell (“Die Welt”) napisał książkę pt. Kłamstwo Katyńskie (1991, polskie wydanie 2008), wykorzystując w znacznym stopniu gazety szwajcarskie (“Neue Zurcher Zeitung”) i materiały niemieckie.
Proces w Norymberdze poprzedzony był spotkaniem czterech zwycięskich mocarstw w Londynie. Spotkanie to odbyło się w lipcu 1945 roku. Celem było przygotowanie procesu, w czasie którego Międzynarodowy Trybunał Wojskowy miał osądzić najcięższe zbrodnie wojenne. Zgodnie z opracowanym statutem miały być osądzone: “zbrodnie przeciwko pokojowi”, “zbrodnie wojenne”, “zbrodnie przeciwko ludzkości”.
Według prof. N. Lebiediewej, rosyjskiej historyk, najwyższe władze sowieckie zdawały sobie sprawę, że mają posunięcia, które też mogą podlegać osądzeniu, dlatego wymusiły klauzulę, że badane będą tylko państwa osi. Dyskusja była bardzo burzliwa, porozumienie było do tego stopnia zagrożone, że główny amerykański sędzia Robert Jackson pojechał na konsultację do Poczdamu do prezydenta Harrego Trumana. Prezydent polecił ustąpić.
W trakcie procesu Sowieci oskarżyli Niemców o zbrodnię katyńską, wskazując pułkownika Wehrmachtu personalnie jako organizatora tej zbrodni. Miał nim być płk Arens. Tymczasem płk Arens zjawił się osobiście. Niemców nie oskarżono. Na pytanie: “Kto dokonał tej zbrodni”, odpowiedzi nie było. Polacy nie byli dopuszczeni do głosu.
18 września 1951 roku powołana została specjalna Komisja Kongresu USA do zbadania zbrodni katyńskiej. Przewodniczącym został demokrata, prawnik Ray John Madden. Stąd popularna nazwa Komisja Maddena. W skład weszło czterech demokratów i trzech republikanów. Komisja po roku pracy ogłosiła sprawozdanie, które obejmowało 2362 strony. W zakończeniu napisano: “Mordu dokonała Sowiecka Tajna Policja”. Nie znalazło to żadnego odbicia na forum ONZ.
MARIA SWIANIEWICZ-NAGIĘĆ
Stanisław Swianiewicz (1899-1997) studiował, a następnie wykładał ekonomię na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. Owocem wyjazdu w 1937 roku do Kilonii była książka jego autorstwa pt. Polityka gospodarcza Niemiec hitlerowskich. Tuż przed wybuchem wojny został zmobilizowany, a 29 września 1939 roku dostał się do niewoli sowieckiej, trafił do obozu w Kozielsku, skąd w kwietniu 1940 roku przewieziono go na stacje Gniezdowo. Tam został odłączony od kolegów i przesłany do więzienia w Smoleńsku, Moskwie, a następnie do łagru w Kotłasie. W maju 1942 roku trafił do ambasady polskiej w Kujbyszewie. Od tej pory zaczął intensywnie zajmować się sprawą zaginionych oficerów, m. in. pisał raporty i uczestniczył w konferencjach jako bardzo ważny świadek. Po wojnie pozostał na emigracji i wykładał na wielu uczelniach.