Od redakcji: w lutym br. minął rok od agresji rosyjskiej na Ukrainę. Z tej okazji-rocznicy publikujemy list i wiersz, który dostaliśmy na tę okoliczność od sióstr Dominikanek z Czortkowa. List ten napisała matka jednej z uczennic polskiej szkółki prowadzonej przez siostry.
Konflikt zbrojny między Ukrainą a Rosją trwa już dziewięć lat – dziewięć lat temu rosyjski żołnierz postawił stopę na naszej ziemi, niosąc ze sobą broń, zniszczenie, wybuchy, cierpienie, ból, śmierć… A rok temu, 24 lutego 2022, Rosja zaatakowała nasz kraj na pełną skalę. Rok temu obudziły nas wybuchy rakiet i okropne słowo „wojna”, rok temu nie wiedzieliśmy gdzie biec i co robić. Wiele rodzin wyjechało do innych krajów – niektóre do krewnych, którzy byli tam od dawna, ale większość po prostu uciekała przed znęcaniem się przez rosyjskich żołnierzy. Wielu przybyło z terenów okupowanych na zachodnią Ukrainę. Większość z nich stara się mówić po ukraińsku, pomagać w tkaniu siatek maskujących na front, w przygotowywaniu posiłków dla żołnierzy – starają się być przydatni w obecnym społeczeństwie, które się dla nich zmieniło. Ale minął rok – i w tym czasie nauczyliśmy się żyć w warunkach wojny. Nie reagujemy już tak gwałtownie na dźwięk syren. My chodzimy do pracy, dzieci do przedszkoli, szkół, uczelni, instytutów, do klubów. Nauczyliśmy się żyć na nowo, zaczęliśmy bardziej cenić swój czas, emocje, naszych bliskich i znajomych. Nauczyliśmy się wspierać i pomagać sobie nawzajem. Nie jest to dla nas łatwe. Wiele znajomych rzeczy stało się dla nas niedostępnych – ale to nie jest straszne. Przeżyliśmy czas, kiedy nie mieliśmy światła przez 27 godzin – w domach było zimno i ciemno – były dni, kiedy nie wiedzieliśmy, kiedy włączą światło i na jak długo. Ale do tego też się przyzwyczailiśmy. Nasze dzieci uczą się w trybie dziennym. W szkołach zrobili najprostsze schrony, do których uczniowie schodzą w chwilach niepokoju. Jeśli jest taka możliwość, lekcje odbywają się w piwnicach. Ale najważniejsze jest to, że dzieci nie porzuciły swoich zainteresowań – odwiedzają także studia taneczne, wokalne i artystyczne, biorą udział w konkursach. Wiele dzieci wyjechało, ale dołączyły na ich miejsce dzieci uchodźców wewnętrznych Jest im ciężko – różni wychowawcy, różne formy zajęć, inne nauczanie – ale szybko „wpasowują się” w ten nowy dla nich rytm i wkrótce te dzieci czują się na równi z miejscowymi. Mają nowych przyjaciół, nowe pragnienia. Nawet gdy nie było światła, a co za tym idzie ciepła, dzieci przychodziły na zajęcia i ćwiczyły przy świetle latarek telefonicznych i w zimnej sali. Ale każdy trud czyni nas silniejszymi. Znamy jedną dziewczynę z Melitopola. Ona i jej mama przeprowadziły się do Czortkowa gdzieś w marcu. Tata został, by walczyć. Na początku grudnia tata został wysłany na dwutygodniowe wakacje. Przyjechał tu do rodziny – córka bardzo się ucieszyła na widok taty – starali się spędzać ze sobą jak najwięcej czasu. Dwa tygodnie później tato wrócił na front i zginął trzy dni po powrocie – w wigilię św. Mikołaja. Nie da się opisać uczuć tego dziecka – zamknęła się na wszystko – a takich dzieci mamy dziesiątki. Wielu mężczyzn poszło na front jako ochotnicy, wielu na wezwanie – część z nich już nie wróci. To bardzo ciężkie uczucie, gdy przywożą martwych żołnierzy – ludzie spotykają ich na kolanach, dzieci płaczą, żony cierpią i rozumieją, że nie są już tymi osobami. Rozumieją, że już nie zobaczą, nie przytulą, nie usłyszą… Ale życie toczy się dalej. I trzeba żyć!
Jesteśmy bardzo wdzięczni Światu za wsparcie.
A Polska to kraj nierealny – tak jak Wy – nikt nas nie wspiera. Jako pierwsi przyjęliście naszych uchodźców, broniliście nas przed Europą o prawo do pomocy, walczycie z nami o nasze prawo do Wolności.
Wiera
Mój Czortków
Mój Czortkowie, mój uroczy
Po którym tylko we śnie kroczę
Gdyż ,,przyjaciele”
jak nas wyzwalali
Kazali wszystko zostawić i wyjechać najdalej
Czortkowie
–
moje miasto rodzinne
Moje miasto kochane
Jak bardzo jesteś teraz zaniedbane
Nikt się nie troszczy o twoją urodę
Czy to w strugach deszczu, czy w piękną pogodę
Zostawiłam ciebie moje miasto kochane
Często widząc matki oczy zapłakane
Będąc jeszcze dzieckiem
To nie rozumiałam
Za czym moja matka tak często płakała
Jej zatroskania i smutku na twarzy
Mówiła wtedy często
–
jeszcze czas pokaże
Może jeszcze wrócimy
do naszego miasta
Odejdzie w niepamięć wszystko i basta
Ale czas minął, pół wieku ubyło
Zanim na wschodzie coś się zmieniło
Rodzice nie doczekali tej chwili radości
Już nie ujrzeli swego miasta z młodości
Miałam to szczęście choć po wielu latach
Ujrzeć swe miasto zniszczone przez kata
Zapłakałam gorzko nad ruiną domu
Lecz nie powiedziałam o tym nikomu
z nutami