WSPOMNIENIE OCALAŁEGO

           17 lipca 2013 r., w ramach obchodów 70 rocznicy ludobójstwa na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej, w naszej siedzibie odbyło się spotkanie, na którym Zygmunt Maławski podzielił się wspomnieniami ze swoich dramatycznych przeżyć wojennych. Ród Maławskich pochodzi spod Rydzyny skąd przenieśli się na Kresy. Do naszej siedziby przyszły także przedstawicielki Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej Krystyna Liminowicz, Małgorzata Jagielska i Danuta Kulmaczewska.

            Zebrani z uwagą wysłuchali jego relacji. Był zbyt mały, by rozumieć i pamiętać, ale to, co wie, zna z relacji rodziców i krewnych. Kolonia Wydymer należała do parafii Świętego Antoniego w Antonówce. W skład Kolonii, oprócz tej zasadniczej części, wchodziły też pobliskie osady/futory: Smolarka, Mak, Boryki, Smuga oraz gospodarstwa leżące przy drodze z Kopaczówki, Porody i Parośli. Zamieszkała była głównie przez Polaków.

            Zygmunt Maławski mówił o dramatach sąsiednich wsi, które wcześniej spotkało bestialstwo ukraińskich nacjonalistów. Codziennie widziano łuny na horyzoncie. Palono polskie wsie, mordowano ich mieszkańców. Wieś Wydymer, w której Zygmunt Maławski urodził się 7 maja 1943 r., była kilkakrotnie atakowana. Jednakże obrona była silna i Ukraińcy ustępowali. Zbudowano schron, w którym Polacy mogli się schować. Zwykle napaść następowała w nocy, w dzień był spokój. Przed wojną w ich wsi nie mieszkali Ukraińcy, przyjeżdżali tylko do pracy. Ataki były coraz częstsze i było oczywiste, że Polacy się nie obronią. Zygmunt Maławski wspominał Marcela Żabczyńskiego, stryja matki,

w jaki sposób zdobył ukraiński karabin maszynowy, ustawiony między konarami dębu, z którego rezun siał postrach. Marcel z karabinem, w którym były tylko dwa naboje, podczołgał się w zaroślach na odległość, z jakiej mógł dosięgnąć strzelca. Jednym wystrzałem powalił go na ziemię i zdobył karabin maszynowy. Ze strony ojca zginęły cztery rodziny. Krewni opowiadali, że do ich domu wieczorem przyszli upowcy. Początkowo kazali wyjąć z piwnicy zapasy żywności, potem rozkazali wszystkim położyć się na podłodze, powiązali im ręce z tyłu i zaczęli zabijać uderzeniem młotem w głowę. 12. letni chłopiec wepchnął swoją 8. letnią siostrę pod łóżko i sam także się tam ukrył. Zwisająca z łóżka kapa ich przykrywała. Obok została zamordowana ich matka. Jej krew dostała się pod łóżko i, gdy Ukrainiec zajrzał pod nie, zobaczył chłopca we krwi. Sądził, że nie żyje i odszedł. Wokół wszystko ucichło. Dzieci wyszły ze swej kryjówki, zobaczyły

pomordowanych, 1,5 roczne dziecko było bagnetem przybite do podłogi. Ukryli się na piecu, aż znalazł ich krewny, który przyjechał z innej wsi. Zwierzęta w oborach ryczały i kwiczały. Krewny zabrał ze sobą dzieci. Później przyjechali Niemcy i zrobili zdjęcia. Następnego dnia wieś została spalona.

            Gdy niebezpieczeństwo skutecznych ataków na polskie wsie było coraz większe, Niemcy mieszkańców wsi Wydymer wywieźli do odległej o 7 km Antonówki, a stamtąd do obozu pod Dreznem. Rodziny przeniesiono tak jak to robiono z ludźmi z Zamojszczyzny. Gestapo kobiety rozdzieliło z mężczyznami, starych ludzi od razu rozstrzelali, a dzieci odebrano matkom i po kolei zabijano kopniakami w głowę, odrzucając na stos ciał. Zygmunt był ranny w głowę, ale żył. Ówczesny uraz pozostawił trwały ślad: do dzisiaj nie słyszy na jedno ucho. Ze stosu kobiety uratowały sześcioro dzieci i umieściły je w piecu kuchennym, by nikt ich nie widział. Tam przez otwór były karmione przez te kobiety, które miały jeszcze pokarm. Najstarszy Włodziu miał przykazane, że gdyby któreś dziecko zapłakało podczas obecności Niemców, to ma je uciszyć nawet za cenę życia, by ocalić pozostałe dzieci.

Kobiety dozorowała kapo Ślązaczka, która, jak się później okazało, wiedziała o ukrytych dzieciach i sama uratowała szesnaścioro innych dzieci. Gdy przyszli Amerykanie więźniowie zostali uwolnieni. Odnaleźli się z ojcem. Amerykanie dali im żywność i odzież, pozwolili wracać do Polski. Po drodze Rosjanie zabrali odzież dziecięcą i nagiego Zygmunta matka musiała owinąć kocem. 

            W swoje strony na Wołyń nie mogli wracać. Dotarli do Kluczborka, gdzie przebywali jeden rok, a później zamieszkali w Zalesiu, gdzie pozostała rodzina się odszukała. W Lipnikach objęli puste gospodarstwo. W 1948 r. ojciec został aresztowany za przynależność do AK i zabrany wraz synem na posterunek. Przesłuchujący byli przekonani, że sześcioletnie dziecko powie prawdę o ukrytych zapasach zboża. Ale Zygmunt nic nie powiedział. Po aresztowaniu ojca, w jego sprawie interweniował brat Antoni, który był wówczas posłem niezależnym na Sejm. Ojca uwolnili, lecz zabrali gospodarstwo.

            Wśród zebranych wywiązała się dyskusja. Zadawano pytania, były różne wątpliwości. Obecny był jeszcze mieszkaniec Białogródki, z którego rodziny zginęły dwadzieścia dwie osoby. W ucieczce przed banderowcami pomógł im sąsiad Ukrainiec.  Na koniec pani prezes Bożena Łączkowska wręczyła Zygmuntowi Maławskiemu książkę o tematyce kresowej z podziękowaniem za interesujące wystąpienie.

Tekst: Hanna Dobias-Telesińska

Foto: Wanda Butowska