POZNAŃSKI CZERWIEC 1956 OCZAMI POZNAŃSKICH LWOWIAN I KRESOWIAN cz. 2

zebrał i opracował Igor Megger

foto: Jacek Kołodziej

Andrzej Kuczyński (ur. 1941r. Lwów) ?Miałem wówczas 15 lat. Mieszkałem przy Żupańskiego w zielonej części Wildy. Patron ulicy był znakomitym księgarzem. Grekiem. W zajmowanym przez rodziców mieszkaniu, przed II wojną światową studentów uniwersytetu im. Jana Kazimierza we Lwowie ? mamę Genowefę Annę urodzoną w Stanisławowie i ojca Jana z Ziemi Dobrzyńskiej oraz mnie lwowiaka (1941) plus dwoje rodzeństwa, już poznaniaków: siostrę Aleksandrę i brata Jerzego przez 2-3 czerwcowe dni gościł prof. Antoni Żebracki. Wraz z moim ojcem mieli AK-owską przeszłość, ale ? przy dzieciach ? prawie nigdy o niej nie mówili. Takie były czasy. Nasz dostojny gość miał wrócić 28 czerwca do Lublina. Tam mieszkał. A ja, bądź co bądź nastolatek licealista dziewiątej klasy III LO (wówczas Marcina Kasprzaka, a wcześniej i teraz św. Jana Kantego), miałem mu kupić bilet kolejowy. Z Żupańskiego na dworzec PKP udałem się spacerem. Trochę mnie zdziwiło, że przez ulicę Gwardii Ludowej (wcześniej i dziś Wierzbięcice nie jechał tramwaj. Na starym dworcu PKP zaskoczenie. Kasy zamknięte. Nawet peronówek nie można było kupić. Bo tak sobie z ulicy na poszczególne perony nie można było wchodzić. Była godzina przedpołudniowa. Może dziesiąta, może trochę później. Spojrzałem na Most Dworcowy. A tam drugie zaskoczenie. Na most wchodził, od strony Wildy, tłum ludzi. Przemieszczał się powoli. Padały co chwilę głośne okrzyki. Widać było, że ludzie, głównie ?z Ceglorza?, a więc największych w mieście Zakładów im. Józefa Stalina (w skrócie ZISPO), protestują. Niektórzy nieśli biało-czerwone flagi. Nie przypominam sobie treści napisów na nielicznych transparentach. Część protestujących weszła na tereny Międzynarodowych Targów Poznańskich. Zatrzymywali się przy poszczególnych stoiskach, głównie państw zachodnich. Zapewne liczyli, że tą drogą filmowany i fotografowany tłum pojawi się głównie w kronikach filmowych. Telewizja wówczas dopiero raczkowała. Przynajmniej w Polsce. Protestujących przybywało z każdą chwilą. Główna fala przelała się przez ulicę Rokosowskiego (dzisiaj Roosevelta i dalej Głogowską) przez Kaponierę, Czerwonej Armii (dziś Święty Marcin) na plac Stalina (dzisiaj Mickiewicza). Dołączyłem do falującego, coraz groźniejszego tłumu. Trzeba pamiętać, że wszystkie, także główne ulice Poznania były znacznie węższe niż obecnie. Tłum nadal gęstniał. Zatrzymane tramwaje. Niektóre przewrócone Otoczony z wszystkich stron budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Oprócz wystąpień publicznych nawiązujących do bardzo złej kondycji ekonomicznej kraju, mimo że brakowało mikrofonów, śpiewano pieśni narodowej i religijne. Najczęściej ?My chcemy chleba?. Na wielkim placu przebywałem pół godziny, może godzinę. Byłem bardzo ciekaw dalszych wydarzeń, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że muszę jak najszybciej powrócić do domu. Nie mogłem nikogo zawiadomić, choć mieliśmy stacjonarny telefon nr 1316. Bliscy podenerwowani z westchnieniem ulgi powitali mój powrót. Wiedzieli już co się dzieje. Po 2-3 godzinach z ojcem i naszym gościem poszliśmy do śródmieścia. Plac Stalina ominęliśmy i przez plac Wolności dotarliśmy do głównego więzienia przy ulicy Młyńśkiej. Tam było sporo ludzi. Wznoszono antyrządowe okrzyki. Niszczono sądowe dokumenty. Okrężną drogą dotarliśmy do budynku tzw. ubezpieczalni przy ulicach Mickiewicza. Jarosława Dąbrowskiego (dzisiaj Jana Henryka Dąbrowskiego). Poznaniacy już wiedzieli, że z gmachu obecnego ZUS-u zrzucono olbrzymią siatkę, która uniemożliwiała odbiór zagranicznych radiostacji, głównie Radia Wolna Europa. Zajrzeliśmy jeszcze na Kochanowskiego, gdzie znajdowała się siedziba bezpieki (obecnie jest to budynek Komendy Wojewódzkiej Policji). Wracając pieszo do domu przez Kaponierę widzieliśmy jak garstka robotników wygrażała milicjantom, którzy zajmowali obecnie stary budynek Collegium Iuridicum, a więc Wydziału Prawa UAM przy ówczesnej Czerwonej Armii. Byliśmy też świadkami początku samosądu milicjanta, który w mundurze uciekał samotnie ulicą Dworcową w kierunku Dworca PKP1. 28 czerwca choć byłem przy ul. Kochanowskiego, ale nie wiedziałem, że w tej okolicy spędził ostatnie godziny swojego życia Romek Strzałkowski. To był mój młodszy kolega z klasy Niższej Szkoły Muzycznej (lata 1950 ? 1957).Uczęszczaliśmy równolegle dwóch szkół. Do powszechnej i muzycznej. Romek był blondynkiem z nienagannym przedziałkiem we włosach na głowie. Jedynak. Mieszkał blisko szkoły muzycznej przy ulicy Kościuszki. Zawsze po zakończeniu zajęć przychodziła po niego mama. Czasami obydwoje rodzice. Rzadziej tato? Dla swoich rodziców był wszystkim?.

Łączkowska Bożena (ur. 1933 r. Katowice) ?Wydarzenia z czerwca 1956 r. określone zostały jako ?Powstanie Poznańskie? przez badacza współczesnej historii Wielkopolski ś.p. prof.. Lecha Trzeciakowskiego (trenowałam z nim szermierkę w poznańskim AZS). Ranek 28 czerwca 1956 r. zastał mnie na ul. Szkolnej u mojego Wujka. Czuło się dziwną atmosferę podniecenia wśród przechodniów. Wujek wiedział chyba coś więcej i kazał mi iść natychmiast do domu. Nie posłuchałam. Włączyłam się w gęstniejący tłum uliczny. Od strony Wildy nadciągał pochód złożony głównie z robotników pracujących w Zakładach Cegielskiego (ówcześnie ?Zakłady im. Stalina?) i ZNTK. Dołączali do nich liczni inni mieszkańcy Poznania. Znalazłam się w jakimś odgałęzieniu tego tłumu, który doszedł do ul. Młyńskiej. Tam rozbito bramę aresztu śledczego, wypuszczono aresztantów, a po wdarciu się do Prokuratury wyrzucano przez okna dokumenty, które ktoś zaczął podpalać. Niesiona tłumem doszłam do u. Św. Marcin (wówczas Czerwonej Armii). Na czele pochodu jechała duża ciężarówka z głośnikami na dachu, z których padały różne informacje i komendy kierujące przebiegiem wydarzeń. Na ładnie wypielęgnowanych trawnikach przed zamkiem posadzono kolorowe tulipany. Tłum karnie szedł jezdnią i chodnikiem. W pewnym momencie od strony kaponiery, z ustawionych tam kilku czołgów, zaczęto ?dla postrachu? strzelać – nisko nas głowami ludzi – pociskami świetlnymi. Ich świst robił przerażające wrażenie. Tłum zaczął w panice rozbiegać się na boki, a z głośników odezwał się oburzony głos: ?Nie po trawnikach, cholera jasna, nie po trawnikach?. Mimo tragizmu sytuacji poczułam się wtedy bardzo dumna będąc mieszkanką Poznania. Okazuje się, że można być dumnym nie tylko z Kresów Wschodnich, ale i z Zachodnich. Dalszy przebieg Powstania był tragiczniejszy. Tłum przedostał się pod siedzibę UB na ul. Kochanowskiego, po drodze niszcząc urządzane zagłuszające Wolnej Europy i BBC. ?Zagłuszarki? umieszczone były na dachu gmachu ZUS (narożnik ul. Mickiewicza i Dąbrowskiego). Dalej rozpoczęła się strzelanina, padali zabici i ranni. Wtedy wycofałam się i dalszy przebieg wydarzeń znam z cudzych relacji.

Wielebska Maria (ur. 1937 r. Poznań) ?Dnia 28 czerwca do pracy jak co dzień przyjechałam pociągiem z Czerwonaka z moją mamą, która pracowała w pasażu kina ?Apollo?, a ja w biurowcu przy ul. Libelta 16/20. W tym gmachu mieścił się V oddział Narodowego Banku. Wyszliśmy na stacji Grabary i wspólnie odbyłyśmy część drogi, a później każda poszła do swojej pracy. Pracowałam w Wydziale Finansowym P.M.R.N z nakazu pracy.(?) Stasia Chojnacka przyniosła wiadomości, że coś dziwnego się dzieje. Bo na Moście Dworcowych całą szerokością ulicy szli robotnicy z Zakładów Metalowych im J. Stalina na Targi. Ona wysiadła na Dworcu Głównych, bo dojeżdżała z Mosiny. Opowiadała co widziała i słyszała, to dla nas były piorunujące wiadomości. Chciałyśmy tam biec, aby jak najprędzej być i wyjść prędko z biura. Okazało się, że kierownik pan Czesław Kromalicki wydał zakaz wychodzenia na kontrolę, ale w pewnym momencie swoje zastępstwo zlecił panu Euzebiuszowi Karaśkiewiczowi, który nie wiedział o tym zakazie. Wtenczas Haneczka Życińska nam o tym powiedziała i prędko wpisałyśmy się do księgi wyjść pozostawiając akta w biurku. Pracowałam na drugim piętrze i schodząc obszernymi schodami zobaczyłam moją Mamę stojącą przy schodach. Przeczuwając zagrażające mi niebezpieczeństwo przyszła po mnie. Ze mną i z Hanią udałyśmy się na ulicę Czerwonej Armii, stałybyśmy na murku na wysokości wieży zamkowej. Pierwszy raz widziałam takie tłumy ludzi przechodzących całą szerokością ulicy w roboczych ubraniach i drewniakach, których tupot się rozlegał. Najbardziej utkwił mi w pamięci widok pracowników Rzeźni, którzy szli w białych fartuchach, furażerkach – to oni wprost od warsztatów pracy szli. Na skrzyżowaniu ulicy Stalingradzkiej i Czerwonej Armii stał zablokowany tramwaj, na którym stali ludzie. Dla mnie widok niespotykany. Cały plac i przylegające ulice, jak daleko było widać, to było mrowie ludzi. Z balkonu Auli przemówienia – było słychać, bo było nagłośnienie. Ludziom tłumaczono po co jest ten strajk i o co walczą. Nawoływano do spokoju i do podjęcia od zaraz strajku również w dniu następnym. To ostatnie dobrze pamiętam, bo bardzo to wzięłam sobie do serca. Maszerujący ludzie i stojący śpiewali patriotyczne i kościelne pieśni. Wieszano różne transparenty żądające chleba, religii w szkole, sprawiedliwych zarobków, obniżenia norm pracy itp. Stojąc w samym środku ludzkiego zgromadzenia dało się słyszeć wystrzały i my kobiety się wystraszyłyśmy, ale stojący obok nas starszy mężczyzna nas uspokoił, że to tak dla postrachu i nie mamy się czego bać. Na koniec wystąpień z balkonu padł apel aby pójść na ul. Młyńską i uwolnić kolegów z więzienia – Mama powiedziała, że to nie dla kobiet. Wtenczas Hania się odłączyła od nas. Tłum szedł w stronę Młyńskiej, a my do Mamy biura, aby zabrać chleb. Mama jak to Mama, myślała z rana już o jutrzejszym dniu. Szłyśmy pieszo na Garbary i tu już jechały pierwsze czołgi. Wrażenie grozy, wojny domowej. Pociągi nie kursowały i trzeba było iść 12 kilometrów pieszo do domu. Minęliśmy Katedrę, Główną, Koziegłowy cała drogę rozważając co się stało i co dalej będzie. Myśli się tłoczyły jak to wszystko dalej się potoczy, oby tylko nie doszło do bratobójczej walki. Wojna domowa to może być najgorsze. Ja bez bagażu życiowego inaczej na te zajścia patrzyłam niż moje starsze siostry, które miały mężów i dzieci. Teraz je rozumiem, bo wtenczas nie za bardzo. Nasz dom stoi na dużym wzniesieniu równoległym do szosy, torów kolejowych i Warty, a za rzeką równolegle jest droga z Biedruska do Poznania. W nocy obudził nas warkot i dudnienie czołgów jadących do Poznania na stłumienie strajku. Noc bezsenna z najgorszymi myślami co to będzie i jak to się skończy, czy to już wojna? Nadchodzi ranek 29 czerwca jechać do pracy, ale jest strajk i pociągi nie będą kursowały. Postanawiam, że nie będę w pracy, bo jak strajk to strajk. W razie kłopotów w pracy to mam wytłumaczenie, że nie miałam czym przyjechać. Tymczasem o godz. 7 słychać jadący pociąg – i co teraz? Nic innego nie pozostało jak pogodzić się z tą sytuacją.(?) Następnego dnia pełna obaw przyszłam do pracy. Listy obecności jak zawsze były rozłożone na parterze biurowca. Ku mojemu zdziwieniu przy moim nazwisku nie było znaku zapytania, to prędko uzupełniłam brakujący podpis. Nikomu się nie tłumaczyłam z mojej nieobecności.(?) Wielkie oburzenie i przygnębienie nastąpiło po wystąpieniu premiera Józefa Cyrankiewicza, który powiedział, że kto podniesie rękę na władzę ludową, to ją odrąbie. Premier będąc w Poznaniu przebywał na terenie wojsk lotniczych przy ul. Kościuszki i Libelta. Z okien naszego pokoju widziałam jak premier przechodził z jednego budynku do drugiego, mówiłam, że miałam go na muszce. Poznański satyryk Henryk Derwich narysował Cyrankiewicza siedzącego przy stoliku, na którym stoi butelka z etykietą ?gorzka Poznańska?. Ten rysunek opublikowany w ?Głosie Wielkopolskim? przypadł do gustu mieszkańcom Poznania. Był zakaz chodzenia chodnikiem od ul. Fredry ulicą Kościuszki i ulicą Libelta w kierunku placu Młodej Gwardii (PZU) (ob. Cyryla Ratajskiego – przyp. I.M). Stali żołnierze z bronią pilnując, aby przestrzegać tego zakazu. My dziewczyny po skończonej pracy chcąc sprawdzić czy w polskich mundurach są Polacy, bo taka krążyła informacja, że są Rosjanie przekornie wchodziliśmy na zakazany chodnik, aby usłyszeć mowę zakazującego żołnierza. Okazało się, że to byli polscy żołnierze bo mówili czystą polszczyzną. Jadąc pociągiem do pracy z kierunku Wągrowca do Poznania, przed stacją Garbary w pobliżu elektrowni i byłym porcie rzecznym, w zaroślach ukryto stanowisko wojskowe, o czym świadczyły wystające lufy. To wszystko było widoczne z pociągu. Będąc młodym człowiekiem, nie obawiając się skutków młodzieńczych przygód, w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że mogą być tragiczne skutki. Na moje przemyślenia wpłynęła scena, która na mnie wywarła piorunujące wrażenie, a mianowicie, wchodząc do hallu biurowca usłyszałam przerażający krzyk. Lament kobiety, której powiedziano, że jej syn nie żyje. Kobietę otaczali ludzie i podtrzymywali ją, próbując ją uspokoić, a ona jak zraniony zwierz się szarpała w rozpaczy. Biegłam po schodach, aby jak najszybciej być już w pokoju. W jednych chwili zdałam sobie sprawę jaka jest rzeczywistość, do teraz słyszę głos zrozpaczonej Matki.(?) W dalszym ciągu wspomnień M. Wielebska opowiada na temat problemów z prywatną łącznością telefoniczną w latach 50. W lipcu 1956 roku pojechała z pracy na żniwa. Były to żniwa ochotnicze i odbywały się prymitywnych warunkach. Jedyną rozrywką pracujących było słuchanie wspólnych opowieści – ją zainteresowała szczególnie osoba Andrzeja G. Mnie zainteresowały wyznania Andrzeja G, jak go złapano za udział w zamieszkach ulicznych Mówił mało bez szczegółów, bo czekała go rozprawa. Jesienią doszło do przesłuchań i z wielkim niepokojem słuchało się relacji radiowej drżąc o wypowiedzi Andrzeja G. aby się nie pogrążył w zeznaniach.(?) Nasz kolega Andrzej biegający na dystansach 800 m. został uniewinniony. (?) Dla mnie 19-letniego człowieka, był to czas oczekiwań na lepsze normalne życie, otwarcie na świat, spełnienie młodzieńczych marzeń. Czołgi, opancerzone samochody, wielkie ilości ściągniętego z całej Polski wojska przekreśliły na długie lata marzenia o wolności. Tekst p. Marii został skrócony z oryginału dla przejrzystości o jej pracę zawodową i jej przebieg, opisy domu rodzinnego, przemyślenia polityczne, oraz o fakty dot. Poznańskiego Czerwca, których nie,była świadkiem, a są powszechnie znane np. procesy czy śmierć Romka Strzałkowskiego.

Szpytko Marek (ur. 1946 r. Poznań) ?W czerwcu 1956 miałem niecałe 11 lat, także nie brałem aktywnego udziału w wydarzeniach. Mieszkałem wtedy z braćmi i rodzicami przy ul Matejki. Tego pamiętnego dnia na ul. Berwińskiego przy siedzibie radia stały czołgi, które go otoczyły dla ochrony. Ok. godz. 20 rozległy się strzały z karabinu maszynowego, który ulokowany był w parku Wilsona na skałkach. Są one wzniesieniem i mają takie kamienne swoiste ?parapety?- idealna pozycja na karabin. Strzały z karabinu padały po dachach. Ojciec kazał nam wybiec z mieszkania na korytarz od podwórza. Gdy wróciliśmy do mieszkania okazało, się że jedna kula utkwiła u nas w suficie. Prawdopodobnie grupa protestujących korzystając z wieczora chciała zdobyć ten gmach, by radiem nadać informację na Polskę, czy nawet szerzej, o sytuacji w Poznaniu. Dachami można było przejść prawie pod gmach radia, dlatego może tam strzelano. Ofiar śmiertelnych czy rannych nie widziałem. Mam jeszcze dwa krótkie wspomnienia nt. Poznańskiego Czerwca. Pierwsze, to jak szedłem z Ojcem po wypadkach i na rogu ulic Polskiej i Dąbrowskiego stało kilkadziesiąt czołgów. Drugie – naszym sąsiadem był prof. Węgrzyn ze Lwowa2 – był on ranny bodajże w nogę, ale do szpitala nie poszedł. Często słuchał z moim ojcem Wolnej Europy.

Osada Marian (ur.1930 r. Przemyśl) ?Felernego dnia 28 czerwca nie byłem w Poznaniu. Wracałem z Łodzi, gdyż mieszkałem chwilowo u mojego przyrodniego brata, gdzie próbowałem się dostać do szkoły aktorskiej – nieudanie. Wracałem pociągiem i bodajże w Ostrowie Wlkp. pociąg stanął bez podania przyczyny. Zebrałem grupę ok. 30 osób i po tym mieście zaczęliśmy szukać kogoś, kto zawiózł by nas do Poznania – znalazł się kierowca odkrytego wozu Miejskiego Handlu Detalicznego, który na ?pace? zgodził się nas przewieść. Kilka osób, w tym ja, zdecydowaliśmy się na to, pomimo upału. Do miasta przyjechaliśmy od strony mostu Marchlewskiego (Królowej Jadwigi) ok godz. 18.00. nadal nic nie wiedzieliśmy co się stało, dziwiła nas tylko cisza. Na wysokości kościoła Bożego Ciała kierowca wysadził nas, mówiąc, że musi odstawić wóz, a nie może nas przecież zabrać ze sobą. Podziękowaliśmy mu, a i mnie było to na rękę bo mieszkałem wtedy na ul. Kopernika, a więc miałem ?żabi skok?. W domu żona aż cała trzęsła się z nerwów co się ze mną dzieje. Opowiedziała mi to co widziała i to co się zdarzyło w mieście. O 21.00 nastawiliśmy radio na przemówienie premiera Cyrankiewicza o odrąbaniu Poznaniakom ręki – wywarło ono na nas wielkie wrażenie. Następnego dnia poszedłem do pracy, a pracowałem w Młodzieżowym Domu Kultury przy ul. Stalingradzkiej (ob. róg Niepodległości i Solnej – później tam była telewizja – przyp. I.M). Dyrektor na wstępie powiedział: ?Panie Marianie MDK jest nieczynny, jest w nim MO proszę iść do domu?. Było gdzieś przed południem, z żoną szliśmy do domu ulicą Nowowiejskiego w stronę sądu. Nagle z okien na 4 czy 5 piętrze ktoś zaczął strzelać. Doszliśmy pod sąd, gdzie stały, co pamiętam, 2-3 sterty dokumentów ok 1,5-2 m. wysokości, które się paliły,- tak wyglądał mój czerwiec 56?.

Łukasiewicz Stanisław (ur. 1942 r. Lwów) ?W 1956 roku mieszkałem jeszcze we Lwowie. W domu mieliśmy radio, które odbierało Wolną Europę, to było źródło naszych prawdziwych informacji. W czerwcu 1956 r. podali, że w Poznaniu wybuchła rewolucja, robotnicy wyszli na ulicę i chcą obalić komunizm. Oczywiście opowiedziałem o tym wszystkim kolegom. Niestety, któryś z nich doniósł na mnie. Po wakacjach wróciłem do szkoły, a tu wzywają mnie do dyrektora i słyszę, że do końca września muszę sobie znaleźć nową placówkę. Właśnie w tym momencie przyszedł ratunek: dostałem zgodę na wyjazd do Polski?. Powyższy akapit ukazał się w wspomnieniach S. Łukasiewicza na łamach II tomu naszej Księgi Jubileuszowej.

Furmaniuk Janusz (ur. 1940 r. Czortków woj. Tarnopol) ?Niewiele brakowało bym brał udział w tych wydarzeniach. Tego dnia chciałem jechać pociągiem z Ostrowa Wielkopolskiego, w którym mieszkałem, na kończące się Międzynarodowe Targi Poznańskie – spóźniłem się na pociąg, a następne pociągi już nie kursowały. Później doszła dopiero informacja dlaczego?.

Kubiak Krystyna (ur.1936 r. Lwów) ?Mimo, iż mieszkałam już w Poznaniu ( od 1952 r.) W Poznańskim Czerwcu udziału nie brałam. Byłam jako studentka medycyny na koloniach jako zaplecze medyczne. W Poznańskim Czerwcu brał udział mój dużo młodszy brat, ale jego udział miał charakter bardziej z ciekawości i wieczorem wrócił do domu?.

Wojtasiak Michał (ur. 1949 r. Poznań/Luboń) ?Byłem za młody, by brać udział w wydarzeniach, jak i mieszkaliśmy w Luboniu – daleko od miejsca wydarzeń. Z Poznańskiego Czerwca pamiętam tylko jak ojciec mój zabrał mnie na spacer w Luboniu, by pokazać mi jadące do miasta czołgi?. Na zakończenie chciałbym poruszyć jeden wątek osobisty. W związku z tym, że urodziłem się blisko 40 lat po zdarzeniach roku 1956 roku, niemożliwym jest, bym miał wspomnienia osobiste. Ale jedną rzecz chcę przytoczyć, bo ma związek z jedyną ofiarą wydarzeń Czerwca 1956 pochodzącą z Kresów. Mój dalszy krewny Ryszard Adamczak, rocznik 1939, mieszkał wtedy przy ul. Wierzbięcice przy Rynku Wildeckim. Opowiadał mi, że 28 czerwca obudziły go rano odgłosy okulaków, które nosili na nogach robotnicy. Poszedł z ciekawości zobaczyć co się dzieje. Na Moście Uniwersyteckim zobaczył około południa scenę jak szedł młody człowiek z książkami oraz kilka innych osób. Nagle padła seria, osoba z książkami dostała w brzuch. Mój krewny w tym momencie uciekł do domu. Badając Poznański Czerwiec na 90 % jestem przekonany że był on świadkiem śmierci Czesława Milanowskiego.

1 A. Kuczyński był świadkiem samosądu ale nie na milicjancie – był to samosąd na nieuzbrojonym 26 letnim wartowniku UB Zygmuncie Izdebnym – którego dwóch pijanych wyrostków z podpoznańskiej wsi Chludowo pomówiło bezpodstawnie o strzelanie do ludzi, mimo iż ten nie miał broni. Tłum pochwycił te słowa i skatował go na śmierć w bestialski sposób (przypalanie papierosami, kopanie po twarzy, nadzianie na metalowy płot itd.) – przyp. I.M.

2 Nie udało mi się ustalić o jakiego dokładnie prof. Węgrzyna chodziło. W Poznaniu mieszkał też ur. w 1928 roku we Lwowie śpiewak operowy Józef Węgrzyn jednak była to już druga poł. lat 60 w czasie, gdy dyrektorem opery był gen. Robert Satanowski – przyp. I.M