WYWIAD Z PROF. JERZYM ALBRYCHTEM

W drugą rocznicę śmierci prof. Jerzego Albrychta publikujemy wywiad, jaki przeprowadziła z Nim nasza koleżanka Irena Bereźnicka w 1999 roku.

Irena Bereźnicka

Poznań, 28 czerwca 1999

Rozmowa przeprowadzona w Poznaniu, w Katedrze Matematyki u prof. dr. hab. Jerzego Albrychta, wybitnego matematyka, lwowianina, jak sam pisze o sobie, dla Biuletynu Kresowego Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich, w godzinach wieczornych, w Wyższej Szkole Ekonomicznej.

Rozmowa z prof. Albrychtem zaczęła się niezwykle swobodnie, bo od wspomnień lwowskich: od Stowarzyszenia Rzemieślników „Gwiazdy” i o A.Grottgerze, o cyklu „Polonia”, którą panu Profesorowi na początku przypomniałam odbitkami i z żalem powiedział, że jego reprodukcje gdzieś zaginęły.

Prof. Jerzy Albrycht urodził się 12 lutego 1924 r. we Lwowie w miejskim szpitalu przy ul. Pijarów. Wspomniał szpital z rozrzewnieniem, bo mówił że nad frontonem tego szpitala była rzeźba Matki Boskiej, którą wyrzeźbił jego ojciec, z czego do niedawna zostały tylko promienie. Rzeźba poświęcona była przez abpa Bilczewskiego lub Twardowskiego, bo jedną z tych postaci profesor ma na zdjęciu ze swoim ojcem, ale nie pamięta, który to był. Zdjęcie profesor opisał z pamięci i wspomniał balkon tego szpitala.

Profesor miał siostrę, która w wieku 15 lat umarła we Lwowie, pochowana w grobowcu rodzinnym, ale grób przekopali bolszewicy.

Ojciec Profesora pochodził z Lubatówki niedaleko Krosna, a matka z Krodzienic.

W parafii Roki są rzeźby, a w Lubatówce figura przydrożna, którą rzeźbił ojciec Profesora.

Profesor wspomina, że jako dziecko rozczytywał się w książkach Karola Maya, gdy umiał już czytać, bo szkołę podstawową im. St. Staszica ukończył, czyli przeszedł sześć klas do 1936 r. W 1937 r. wstąpił do gimnazjum na ul. Dwernickiego, do którego jak mówił, miał kawał drogi. Gimnazjum nosiło imię Kazimierza Wielkiego. Profesor dodaje: ale mówiono, że też Królowej Jadwigi, bo w podejściu były duże schody i na ścianie jak się podchodziło były duże nisze, w jednej był Kazimierz Wielki, a w drugiej Królowa Jadwiga, a pomniki ich wyrzeźbił ojciec Profesora. Po namyśle Profesor dodaje, ponieważ gimnazjum było elitarne, pewno dlatego mnie przyjęli. Na niebieskim tle i srebrem wyhaftowany mieliśmy numer naszej szkoły 586, po chwili dodaje, chyba się nie mylę, nasze gimnazjum miało numer 586.

Rozmowa bardzo spokojna, myślę że Profesorowi nie było zbyt łatwo oddać mi tę część swego życia, którą pamięta się śliczniej, a którą mogłabym źle odebrać, nie sercem i czuciem. Mam tremę przed napisaniem, chcę mieć jednego z wybitnych polskich matematyków w całości, przecież w Poznaniu był Prezesem Polskiego Towarzystwa Matematycznego.

Wracam do Lwowa, do gimnazjum, Profesor z dumą wspomina swoich profesorów, którzy jak mówi, byli nienagannie ubrani i zarabiali 400 zł.

W tym gimnazjum były świetnie wyposażone sale, wspaniałe laboratoria fizyczne z salą amfiteatralną, a fizyki uczył mgr Halobrener, który potem został profesorem Politechniki Krakowskiej i zmarł w Krakowie, pochowany na cmentarzu pod Kopcem Kościuszki. Z tkliwością prof. Albrycht wspomina swój pobyt w Częstochowie, gdy wychodząc z Kaplicy, zobaczył dwie kolumny i po prawej ręce na samym szczycie jest tabliczka prof. Halobrenera i napis „Obrońca Lwowa”, ale leży z żoną.

Do gimnazjum chodził do 1939 r. i II klasy, aż do przyjścia bolszewików. Z profesorów wymienia ze Lwowa Cz. Naube historyka, docenta Uniwersytetu im Jana Kazimierza we Lwowie, Brończyka – który zmarł w Krakowie, dra Turkiewicza, który uczył chemii. Wszyscy nauczyciele gimnazjum byli bardzo wymagający „że nie daj Boże”. Dr Turkiewicz w czasie okupacji współpracował z podziemiem z Armią Krajową, robił tajne atramenty, został zdradzony przez ucznia prymusa, spędził 10 lat na Kołymie i wrócił do Warszawy, tam zmarł.

Na pytanie, czy pamięta hr W. Dzieduszyckiego Profesor mówi, że nie „z wysokimi rodami nie miałem nic wspólnego”. Ciotka moja mieszkała Nadyby Wojetycze i tam był majątek hr. Tchórznickiego, który chłopom poddanym dawał darmowo mleko, gdy chorowali na gruźlicę, a jak zdarzył się chłopak zdolny, to pokrył całe jego nauczanie i dał mu całą wyprawę do seminarium duchownego, po chwili – bolszewicy go rozparcelowali, właściciele uciekli. Po namyśle mówi: jest późna jesień, matka moja chodziła do kościoła Bernardynów, po powrocie przychodzi do mnie i mówi, zupełnie przypadkowo byłam na mszy prymicyjnej tego chłopaka, którego kształcili Tchórzniccy. Na Dzieduszyckiego nie chodziłem, wolałem książki Karola Maya, a potem zainteresowałem się astronomią, ale aby być astronomem trzeba znać matematykę i dlatego skończyłem matematykę. We Lwowie byłem w obserwatorium prof. Rybki. Lwów miał dwa obserwatoria astronomiczne: jedno na ul. Długiej i Instytut Fizyki, a drugie w gmachu Politechniki przy ul. Sapiehy.

Za Niemców zacząłem pracować, przerywa i dodaje: kilka razy wydarzyły się rzeczy, które muszę nazwać cudownymi, a więc praca w Instytucie Badań Wirusowych – nad tyfusem u prof. Weigla gdzie pracowałem w laboratorium, którym kierował przyjaciel profesora dr Henryk Mosing, którego uważam za świętego. Zobaczył mnie pierwszy raz w życiu, nikt mnie nie protegował, ani mnie znał, ani ja jego i powiedział tak „Wisz co ty, będziesz pracował u mnie w laboratorium”. Był o wiele lat starszy ode mnie i powiedział „mów mi ty”, to ja na to, jak ja mogę do pana profesora mówić ty, będę mówić „mój mistrzu”.

Dr Mosing to wielka postać Lwowa i wielka postać Kościoła, gdy wszyscy musieli wyjechać on został. Robił badania nad tyfusem i został profesorem Uniwersytetu we Lwowie. Odgrywał poważną rolę w ZSRR, w zwalczaniu tyfusu. Niewielu ludzi o tym wiedziało. Dr Mosing został wyświęcony tajnie na księdza przez kardynała Wyszyńskiego, jak raz przyjechał do Poznania, to chciał spotkać się w Gnieźnie z Kardynałem Wyszyńskim, gdy żyła moja matka, to mszę św. odprawiał u nas w domu wspomina Profesor. Po chwili Profesor z zachwytem mówi: on był bezinteresowny, leczył za darmo, a miał intuicję tak wielką, że diagnozy były bezbłędne. Bolszewicy go nie ruszyli, ale jego wydali. Leżał obłożnie chory przez wiele lat, przeżył ponad 80 lat, chciał być pochowany na cmentarzu Janowskim obok Apa Bilczewskiego. Dzięki dr. Mosingowi poznałem prof. Wł. Orlicza, którego żona była żołnierzem AK i zapisali mnie na Uniwersytet im Jana Kazimierza we Lwowie, na wykłady Nikliborca, po chwili wspomina: już po wojnie, gdy byłem sekretarzem Towarzystwa Matematycznego, a prof. był w Toruniu, napisałem by przyjechał, proszę sobie wyobrazić, zamiast przyjechać, donoszą mi, że zmarł tragicznie. Gdy w czasie okupacji chodziłem do szkoły handlowej to tam pracował Nikliborc, w klasie chodził po przekątnej i gadał. I kiedyś wieczorem, elegancko ubrany przyszedł i powiedział nam – mam z wami ostatnią lekcję , bo będę prof. Politechniki.

Niedaleko nas mieszkał Ukrainiec Zarycki, którego córka była zamieszana w zamach na Pierackiego .

Dalej wspomina po chwili, Lwowiacy ponieśli wielką stratę, że nie rozmawiali z prof. F. Wokrojem, antropologiem, uczniem i asystentem Czekanowskiego. Był on encyklopedią Uniwersytetu im J. Kazimierza i Lwowa. Byłem z nim w Muzeum Dzieduszyckich, tam były ptaki i Wokroj znał Ukraińców.

Mieszkałem na Łyczakowie Dolnym na ul. Żulińskiego i chodziłem na górny zamek często – po chwili – to był oficer legionów lub z powstań, bo jego tablica była na kościele Bernardynów, a teraz ulica nosi nazwę okulisty sowieckiego.

Prof. Wł. Orlicz mówił tak: „proszę pana, jak pan pisze list, to niech pan głośno czyta, to się wie co się czyta. Należy pisać i gadać, to tekst wychodzi dobrze”.

Wszystkie egzaminy zdawałem na czczo, a na habilitacji wygłodniałem strasznie, bo byłem ostatni, byłem wygłodniały i dlatego pamiętam dotąd. W indeksie wszystkie stopnie mam bardzo dobre i tylko jedna ocena dobra, ale raz z WF miałem niedostatecznie, unikałem zajęć sportowych.

Na koniec rozmowy wspomina prof. M. Starka i Ignatowskiego – fizyka, który uczył go w gimnazjum w I klasie, gdy po latach przyszedł do prof. Alexiewicza na Łazarzu i siedział Ignatowski i gdy się przedstawiam Albrycht, to on zapytał „I a”? Miał genialną pamięć. Pod koniec swego życia prosił mnie bym świadczył o jego pracy we Lwowie.

Całą karierę zawodową zawdzięczam prof. Orliczowi i zawsze o nim pamiętam, dzień w dzień. Prof. St. Hartman był recenzentem pracy doktorskiej prof. Jerzego Albrychta, kandydata, a egzaminowali Roman Sikorski i hr Ryll Nardzewski, patronem był prof. Wł. Orlicz, żyje jeszcze tylko hr Ryll-Nardzewski.

Dam Pani taką szczególną wizytówkę, dziękuję Panie Profesorze – Irena Bereźnicka

P.S. Pod koniec rozmowy usłyszeliśmy odgłosy spod Krzyży Poznańskich Czerwca 1956