KONKURS

Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich Oddział w Poznaniu zaprasza młodzież szkolną mającą kresowe korzenie (Lwów i Kresy Południowo-Wschodnie) do udziału w konkursie pt.: „Historia kresowa mojej rodziny”. Prosimy także wychowawców i nauczycieli historii o zainteresowanie zagadnieniem oraz pomoc uczniom w przygotowaniu prac.

Prace konkursowe o objętości 2-5 stron (A4) należy nadsyłać w terminie do 15 sierpnia 2012 r. na adres Towarzystwa w Poznaniu: Centrum Kultury ZAMEK 61-809 Poznań ul. Św. Marcin 80/82 pok. 336 lub drogą elektroniczną: handob@wp.pl

Wyniki konkursu zostaną ogłoszone podczas „XV Dni Lwowa i Kresów w Poznaniu” 15 września b.r.

Zwycięzców wybierze jury. Nagrodą dla dwóch pierwszych miejsc będzie tygodniowa wycieczka do Lwowa w ramach organizowanej corocznie akcji charytatywnej – dla pozostałych uczestników – upominki. Najciekawsze prace opublikowane zostaną w Biuletynie Oddziału oraz na naszej stronie internetowej www.lwowiacy.pl

Bożena Łączkowska – prezes Poznańskiego Oddziału TML i KPW

93 rocznica śmierci Antosia Petrykiewicza

93 rocznica śmierci Antosia Petrykiewicza16 stycznia minęła 93 rocznica śmierci Antosia Petrykiewicza. Umierał w wieku 13 lat, walcząc w obronie swojego ukochanego miasta. Dziś jest postacią znaną przeważnie tylko kresowiakom. Był najmłodszym polskim żołnierzem, który odznaczony został Orderem Virtuti Militari.

Antoś Petrykiewicz urodził się w 1905 r. we Lwowie. Był uczniem II klasy lwowskiego gimnazjum, kiedy to Polska poderwała się w listopadzie 1918 r. do walki o niepodległość.

Wychodzący ze Lwowa Austriacy pozostawili miasto w rękach Ukraińców. Gdy polska ludność rano 1 listopada zobaczyła na Ratuszu i innych budynkach flagi ukraińskie, ruszyła do odbicia władzy. Rozpoczęły się walki o Lwów. W mieście nie było polskiego wojska, ludność cywilna chwyciła za broń.

Dla Antosia i wielu jego rówieśników był to moment wielkiej próby. Miasta zaczęła bronić młodzież i dzieci, by zachować je dla odradzającej się Polski. „Lwowskie Orlęta” poświęcały swoje młode życie dla Ojczyzny. Od pierwszych dni listopada, pod dowództwem Romana Abrahama w oddziale „Straceńców”, walczył 13-letni Antoś Petrykiewicz. 23 grudnia 1918 r. został ciężko ranny w walkach pod Persenkówką broniąc „Reduty Śmierci”, „Góry Stracenia”. Zmarł trzy  tygodnie później, w szpitalu na Politechnice Lwowskiej, 16 stycznia 1919 r. na skutek odniesionych w walce ran. Roman Abraham wspominał, że Antoś „…w walce był nieustępliwy”.

Naczelnik Państwa marszałek Józef Piłsudski odznaczył pośmiertnie szeregowego Antoniego Petrykiewicza za męstwo Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari. Po dziś jest on najmłodszym polskich żołnierzem, którego uhonorowano tym odznaczeniem.

Antoś Petrykiewicz został pochowany w katakumbach na Cmentarzu Orląt. Na jego nagrobku widnieje napis: ” szer. Petrykiewicz Antoni, lat 13, uczeń II klasy gimnazjum V z odcinka III Góra Stracenia, ranny 23.XII. na Persenkówce, + 16 I 1919 r., kawaler Virtuti Militari, 3 krz. wal., odznaką rycerzy śmierci, odz. III odc. Orlęta”

Bard Lwowa, Henryk Zbierzchowski tak o nim napisał:

O Antosiu Petrykiewiczu

W pamięci ten żołnierz mały,
Który ocalił Lwów.
Dla Polski chwały:
Czapka większa od głowy,
Pod którą widać włos płowy.
A na obszernym mundurze
Jak ze starszego brata
Na łacie łata,
Dziura na dziurze.

Hanna Dobias-Telesińska

Opowieść z Kazachstanu

Fragmenty wspomnień Zofii Pełkowej, matki Danuty Maciejewskiej – członka poznańskiego Oddziału TML i KPW, opublikowanych w książce Teofila Mikulskiego „Fotografia zbiorowa Polaków deportowanych do okręgu pawłodarskiego”, wydanej przez Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego w 1995 r.

SYBERYJSKIE ZESŁANIE
Zofia Pełkowa

„…Przyszli o 12 w nocy 13 kwietnia 1940 r. Zbudził nas łomot w drzwi, walili kolbami. Zerwałam się, przerażona otwieram. Stoi dwu drabów, reszta z tyłu, twarze bandytów, nie z Chołojowa. Jest z nimi znajomy, sprzedawca ze sklepu spożywczego, nauczyciel-emeryt, Ukrainiec. Często tam kupowałam, znał mnie, mówi: „Niech się pani zbiera, musicie jechać”. Zbudziłam dzieci, kazałam im się myć i ubierać. Najmłodszą sama ubrałam. Pościel spakowałam do sienników, a kuferka nie pozwolili zabrać, bo za duży, nie zmieści się. Najlepsze rzeczy zostały w tym kufrze. Miałam jeszcze jeden, mniejszy, mąż z nim wędrował do szkoły jako dziecko. Spakowałam jakieś najpotrzebniejsze rzeczy, a właściwie co w rękę wpadło. Trochę wzięłam naczyń, ale wszystko oglądali, co zabieramy…
Załadowali nas na furę… Było już rano. Po drodze stali znajomi ludzie. Kobiety płakały, niektóre podawały jeszcze coś na drogę do jedzenia dla dzieci. Patrząc na te wszystkie płaczące kobiety, znajome z Koła Gospodyń, mówiłam: „Ja tu wrócę!”…
Nikt nie powiedział, że to jest karne przeniesienie, że jesteśmy wywłaszczeni, skazani. Przeciwnie, mówiono: Jedziesz do męża. Dzieci były bardzo przejęte, wielokrotnie obracały się, przypatrywały sprzętowi i domowi, jakby chciały zachować go w pamięci. Najbardziej Danusia, Powtarzała przy tym: „Ja to muszę zapamiętać”. Jeszcze z najodleglejszego punktu   patrzyły na dom, aż zniknął za horyzontem…
Na dworcu w Radziechowie, na bocznym torze, stał długi szereg wagonów towarowych. Zwożono ludzi z całego powiatu. Każdy wagon miał po dwu stronach specjalnie zrobione półki, zwane przez naszych dozorców narami. Do każdego wagonu pakowano po 40 osób, kobiet, dzieci, starców, młodych chłopców. Mężczyzn w sile wieku nie było. W wagonie każdy miał swoje miejsce na pryczy, a pod nią składali ludzie swój skromny dobytek. Obok nas na półce leżała kobieta, kilka dni po porodzie, z malutkim niemowlakiem i dwójką starszych dzieci.
Wagony były zadrutowane i plombowane. Jechali z nami uzbrojeni strażnicy. Z jedzeniem było na razie nieźle, każdy coś miał na drogę z domu. Codziennie wypuszczano jedną osobę z dwoma wiadrami po wodę i zupę na 40 osób. Mało było picia, a o myciu się cały czas mowy nie było. W takim stanie też jechało przez miesiąc nie myte niemowlę. Matka darła jakieś szmaty, jakie tylko mogła, wycierała dziecko, a szmaty wyrzucała. Dziecko umarło po miesiącu pobytu w Kazachstanie…
Najgorsza sprawa była z ubikacją. W ogóle nie było czegoś podobnego w wagonie. Znaleźli ludzie najsłabszą deskę w podłodze i wydarli dziurę. Gdy jeden tam szedł, inny trzymał koc, bo jechali przecież ludzie różnej płci i wieku.
Zwieziono nas na plac targowy, który o tej porze był pusty. Tam, bez dachu nad głową, na ziemi, siedziałyśmy dwie noce. Tubylcy świętowali l Maja, a nasze dzieci trzęsły się z zimna, bo noce o tej porze roku są tam jeszcze zimne. Nikt się nami nie interesował. Dopiero 2 maja zaczęły podjeżdżać ciężarówki i rozwozić ludzi w step. Nas zawieziono do odległej o 100 km wsi Kantorka … Wyrzucono nas na placu we wsi. Samochody odjechały, a nas zostawiono – róbcie, co chcecie. Trzeba było szukać dachu nad głową. Kto nas weźmie?
Jedzenia było bardzo mało. Chleba dostawało się pół kilograma na pracującego i 200 g na dziecko. Chleb był tak ciężki, że były to małe kawałeczki. Na stepie rosła półdzika roślina jadalna przypominająca cebulę. Zrobiłam Dobruni woreczek ze sznureczkiem na szyję lub na ramię jako plecaczek i z tym szła na step zbierać tę cebulę. Dalszym zajęciem Dobruni było umycie tej cebuli, pokrojenie i gotowanie w czugunie. Danusia latem poszła do brygady na sianokosy. Ponieważ była jeszcze mała, nie miała siły do innej pracy. Posadzili ją na grabie konne, do których zaprzężony był wielbłąd. Grabiła suszące się siano. Była to dla niej ciężka praca, bo musiała ręcznie podnosić grabie. Bardzo skarżyła się na bolące ręce i plecy. Mówiła, że te grabie chyba jej powyrywają ręce. Pracowała jednak, bo dostawała trochę więcej jedzenia. Nawet jako dziecko, i to przepracowane, nie wszystko zjadała. Cieszyła się bardzo, gdy mogła nam odstąpić trochę mleka, zupy czy chleba. Szłyśmy wówczas z Dobrunią i w banieczce coś przynosiłyśmy do domu, bo Danusia nocowała w brygadzie.
Z wodą było bardzo ciężko. Trzeba było po nią iść do rzeki albo do studni, jeżeli nie była zamarznięta. Studnie nie były ocembrowane. Była to po prostu dziura w ziemi, dlatego bałam się posyłać dzieci po wodę. Chodziłam więc sama lub z dziewczynkami, gdy potrzeba było więcej wody.
Zima tam, w Kazachstanie, trwa długo. Drogi są zasypane. Podczas burz mąki lub należnego chleba nie dowożą i nie wydają. Z miejscowego magazynu nie można było wziąć zboża. Zaczęłyśmy głodować.
Powiedziano mi, że gdzieś w stepie na polu zostały ziemniaki. Wzięłam sanki, pojechałam na pole, ale jak w tych warunkach znaleźć coś pod grubą warstwą śniegu? Zapadałam się po kolana. Doszłam do jakichś zabudowań. Od tyłu nie było wejścia ani okien. Zobaczyłam, że na śniegu leży coś ciemnego. Podeszłam – a to dwa zamarznięte barany. Nie zastanawiałam się, położyłam jednego na sanki, przywiązałam sznurkiem i pędem do domu. Zanim doszłam, zrobił się wieczór, a moje dziewczynki cały dzień były głodne. Wychuchały sobie w okienku dziurkę w lodzie i krzyczą – słyszę już z daleka: „Mama idzie i coś wiezie, będziemy jadły!”
W Pawłodarze była polska szkoła, więc zapisałam do niej Dobrochnę. Danusia nie chciała iść do szkoły, bo musiała pracować. Nowy dyrektor „Pieduczyliszcza” zainteresował się tym. Jak to, taka dziewczynka do szkoły nie uczęszcza? Gdy dowiedział się o przyczynie, tak zorganizował jej pracę, iż nazywało się, że Danka pracuje a naprawdę chodziła do szkoły.
Już w Pawłodarze dowiedziałam się, że w przytułku dla starców mieszka pani Januszowa, wywieziona wraz z nami z Chołojowa. Odwiedziłam ją. Był to barak zastawiony pryczami, zgodnie z nazwą „przytułek”. Pani Januszowa była bardzo wyczerpana, widać było na niej cierpienie, była bardzo biedną starszą kobietą. Nic nie zostało w niej z dawnej osoby. Czułam, że widzimy się po raz ostatni. Nie wiedziałam co mówić, jak ją pocieszyć. Jej mąż, podobnie jak mój, także się nie odnalazł. Wkrótce pani Januszowa zmarła.
Zbliżał się dzień 7 listopada – rocznica rewolucji. Od czasu zniesienia oblężenia Leningradu przez wojska niemieckie, dyrektorowi szkoły przydzielono do pomocy komendantkę, która zajmowała się sprawami administracyjnymi. Na rocznicę rewolucji poleciła mi przystroić świetlicę. Przyniosłam świerkowych gałęzi, udekorowałam nimi portrety, trochę gałęzi rozwiesiłam na ścianach, umyłam podłogę i poszłam po komendantkę, aby oceniła pracę. Wpadła w zachwyt: Sonia, kak ty eto choroszo zdiełała! Dyrektor – Rosjanin, w przeciwieństwie do swego poprzednika Kazacha – często rozmawiał ze mną, pytał jak jest w szkołach w Polsce.
Po akademii rocznicowej był wieczorek taneczny. Danka stała za drzwiami. Przyszła do mnie z płaczem pytając, czy kiedyś w życiu będzie miała takie pantofelki, żeby mogła w nich tańczyć? Młodzież w internacie często wieczorami grała i śpiewała. Byli weseli, chociaż na pewno głodni. Nam natomiast dni wlokły się straszliwie i ciężko było przeżyć każdy dzień. Ten ostatni okres w Kazachstanie oceniam jako najlepszy. Danusia twierdzi, że był najgorszy i gdyby trwał dłużej, to chyba by nie przeżyła…
Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Oszczędzałyśmy trochę, aby na Wigilię móc zrobić barszcz i pierogi. Świąt kościelnych w Kazachstanie nie obchodzono, dzieci miały w szkole naukę. Święta prawosławne i greckokatolickie wypadają zresztą dwa tygodnie po naszych. Nikt tam jednak o świętach nie wspominał, choć może po cichu coś urządzał…
Pewnego dnia idę przez miasto i widzę, że nieznani Polacy padają sobie w objęcia. Co się stało? Jedziemy do Polski – odpowiadają. Ruscy zaczynają się martwić, kto będzie pracować Nasz dyrektor też się martwił, bo pracowały u niego cztery Polki. Komendantka poprosiła mnie na koniec, abym wyczyściła szkolny ustęp, obiecując za to 50 rubli. Co było robić? Wzięłam siekierę i pół dnia rąbałam, bo to była latryna, bez kanalizacji. Dostałam te 50 rubli, ale już nie pamiętam co za nie kupiłam…
Pozostawiłam w Pawłodarze łóżko i wanienkę, do kuferka zabrałam garnki, miski i resztę naczyń, które mi jeszcze pozostały. Z ubrania miałyśmy już tylko to, co na sobie. Rosyjskie sprzątaczki mówiły do mnie: Sonia, zostań tu. Tam u was będzie teraz to samo co tutaj!
…Wyjechaliśmy z Pawłodaru 19 lutego 1946 r., po sześciu latach zsyłki, w otwartych wagonach, na drogę dostaliśmy trochę chleba, ale tego nie mogło starczyć na całą drogę. Nie mieliśmy pojęcia, jak długo będzie trwała nasza podróż. Przed odjazdem dostaliśmy po 3 m materiału, bardzo lichutkiego… Z tego materiału nic nie uszyłam, zabrałam go po prostu ze sobą…
Jechaliśmy już trzy dni bez żadnego jedzenia. Widziałam, że niektórzy jeszcze coś sprzedawali na stacjach. Postoje były w nieprzewidzianych miejscach a odjazdy bez żadnego uprzedzenia. Jednym słowem była to jazda poza wszystkimi planami, po zniszczonych torach, niekiedy cofaliśmy się z już przejechanego odcinka. Dojechaliśmy do Orła. Pociąg stanął, jak zawsze nie wiadomo, na jak długo. Danka zaryzykowała i wyskoczyła na rynek z materiałem, jaki nam przydzielono na drogę. Do rynku było najmniej kilometr drogi w jedną stronę. W obie strony biegła. Wpadła na rynek, kogoś uprosiła żeby od niej odkupił ten materiał. Dostała za niego duży bochen białego pszennego chleba. Do tego chleba baba na rynku dodała jej jeszcze litr białej suchej fasoli. Całą powrotną drogę Danka pędziła wpatrzona w stojący w oddali pociąg z niemym pytaniem – ruszy, czy nie ruszy? Zdążyła! Wpadła wpółżywa, mokra jak mysz. Zaraz na piecyku postawiłam garnek i zaczęłam gotować fasolę. Jeszcze nie w pełni ugotowaną dzieci wyciągnęły i zjadły. O tej fasoli i chlebie dojechałyśmy do Polski.  A Dobrochna w czasie drogi pytała mnie: Mamo, jak dojedziemy do Polski to ugotujesz cały „czugun” jedzenia? Na szczęście nigdy już tego nie trzeba było robić.
Wagony, jak wspomniałam, były otwarte, pociąg ruszał niespodzianie, więc nie obyło się bez denerwujących przygód. Kiedyś Dobrochna stała blisko drzwi, pociąg szarpnął, ruszył i dziecko wypadło. Danka bez namysłu dała susa za nią, wrzuciła z powrotem do wagonu jak worek i jeszcze sama zdążyła wskoczyć.
Ciężka była ta droga przez zrujnowany kraj i trwała nieskończenie długo. Jedynie jadąc przez Ural podziwialiśmy piękne widoki, drogi biegnące serpentynami, tory kolejowe zawieszone nad przepaściami, a na nich wijący się wąż wagonów. Niezapomniany widok!
Byliśmy tacy szczęśliwi, że wracamy do Polski. Wszyscy powtarzali, że gdy przekroczymy granicę, to będziemy całowali polską ziemię. Przyrzekaliśmy sobie, że już nigdy i nigdzie z Polski nie wyjedziemy!
Dojechaliśmy do Brześcia n. Bugiem. Na stacji było dużo ludzi. Do nas podszedł jakiś Polak i podając trzy pieczone ziemniaki powiedział: Wy jedziecie do Polski,
a my w tej nędzy zostajemy…
W czasie przeładowywania nas na inne tory i do innych wagonów, Danka pobiegła z koleżankami i kolegami zwiedzać Brześć. Odnalazła jakiś kościół, a w nim wielu Polaków.
Wyjechaliśmy z Brześcia nocą i nie wiedzieliśmy, kiedy minęliśmy granicę, Dojechaliśmy do jakiegoś miasta. Pociąg zatrzymał się w morzu gruzów – nikt nie wiedział, gdzie. Byliśmy przerażeni, szczególnie, że nikt z nas nie widział działań wojennych, nikt nie widział ani jednego samolotu, nie słyszał ani jednego wystrzału, ani jednej spadającej bomby. Obok torów szli jacyś robotnicy. Zapytaliśmy, co to za miasto. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że to Warszawa. Myślałam, że żartują z nas, ale inni mówili to samo. Nie mogliśmy uwierzyć. Pociąg stał między zwałami gruzu dość długo. Niektórzy wysiedli i krzyczeli, że są głodni. Przyszli jacyś panowie z koszami pełnymi chleba, pokrojonymi na ćwierćkilogramowe kawałki. Każdy dostał kawałek. Dzieci jak chwyciły ten chleb, to dwoma rękoma trzymały tak długo przy buziach, aż go zjadły.
Dowieziono nas do Kutna. Ktoś wysiadł i zobaczył pociąg z napisem „Berlin”. Zaczęliśmy się przesiadać. Ja też wysiadłam, ale pociąg ruszył. Zaczęłam biec, już chwyciłam się pociągu, ale jakoś obsunęłam się i tak zostałam na peronie leżąc. Z otwartego wagonu dzieci wychylone krzyczały, że mnie „zabiło”, ale wstałam i dzieci zobaczyły, że żyję. Na peronie ze mną zostało jeszcze kilka osób. Zobaczyli to kolejarze i po chwili usłyszeliśmy przez megafon, że wszyscy wracający ze Związku Radzieckiego, którzy nie zdążyli na tamten pociąg, mogą bez biletu wsiąść do najbliższego pociągu zdążającego do Poznania. Tamten pociąg zatrzymał się dopiero w Poznaniu. Wsiedliśmy za chwilę do osobowego, który zatrzymywał się na każdej stacji, więc do Poznania dojechaliśmy późnym wieczorem. Zapytałam, gdzie są ci, którzy przyjechali z Rosji. Odpowiedziano mi, że na szóstym peronie. I rzeczywiście: na szóstym peronie na naszym pamiątkowym kuferku siedziała Danka i prawie płakała, tak zmarzła. Zapytałam, gdzie Dobrunia, a ona, że kolejarze wszystkie dzieci zabrali do swego hotelu na nocleg i tylko ona została.
Przesiedziałyśmy całą noc, a była ona zimna, marcowa. Rano kolejarze przywieźli nam jakąś zupę ze swojej stołówki, dostaliśmy też jakiś chleb. Od tego dnia już ani razu nie byłyśmy głodne!”

DZIEJE LWOWA I KRESÓW POŁUDNIOWO-WSCHODNICH

Z dziejów Lwowa i Kresów Południowo -Wschodnich

Iwo Werschler
(na podstawie przewodnika R. Chanasa i J. Czerwińskiego, Lwów, Wrocław 1992)

 

Kresami Południowo-Wschodnimi przyjęło się nazywać terytorium rozciągające się na południowy wschód od obecnej granicy Polski, obejmujące obszar przedwojennych województw stanisławowskiego i tarnopolskiego oraz wschodnią część lwowskiego. Największym miastem tak pojętych kresów jest Lwów, leżący w kotlinie źródłowej rzeczki Pełtwi, na europejskim dziale wodnym, w miejscu dużego obniżenia Roztocza, którędy od wieków przebiegały dogodne szlaki drożne ze wschodu na zachód.
We wczesnym średniowieczu terytorium Kresów było przedmiotem walk między rodzącymi się organizacjami państwowymi Polski i Rusi Kijowskiej. W XIII w, w dobie rozbicia dzielnicowego na Rusi powstało tu księstwo halicko-włodzimierskie, którego władca Daniel Romanowicz za zgodą papieża Innocentego IV został przez legata Opizona koronowany na króla w 1253 r. w Drohiczynie nad Bugiem. Związek księstwa halicko-włodzimierskiego z Rzymem nie trwał długo. Do zerwania przyczyniło się za-grożenie ze strony Tatarów, przeciwko którym Zachód nie mógł ofiarować Danielowi dostatecznego wsparcia. Danielowi przypisuje się założenie Lwowa, którego nazwa wzięła się od imienia syna książęcego – Lwa. Pierwszą wzmiankę o Lwowie przynosi kronika kijowska pod rokiem 1259. Daniel i Lew należeli do dynastii Romanowiczów, która wymarła w 1323 r. W latach następnych panował na Rusi Halickiej książę Jerzy II rodem z Mazowsza, który wyznaczył swym następcą króla polskiego Kazimierza Wielkiego. W latach 1340-1349 Kazimierz toczył walki o Ruś Halicką z Litwinami i Tatarami. Po odniesionym zwycięstwie zadbał o przyłączony do Królestwa Polskiego kraj, czego wyrazem stało się  m.in. nadanie Lwowu prawa magdeburskiego. Odtąd Lwów zaczął rozwijać się pomyślnie. Jego mieszkańcy składali się z różnych narodowości, które zamieszkiwały odrębne dzielnice. Na uwagę zasługuje liczna gmina żydowska, która była największym skupiskiem wyznawców judaizmu w Polsce. Za Kazimierza Wielkiego ufundowane zostały we Lwowie katedry łacińska i ormiańska oraz cerkiew św. Jura. Wkrótce miasto otrzymało też cenne prawo składu rozszerzone przez króla Władysława III Warneńczyka. W latach 1372-1387 Ruś Halicka znajdowała się we władaniu księcia Władysława Opolczyka oraz Węgier. W 1387 r. królowa Jadwiga przyłączyła ten kraj ponownie do Polski, pod której panowaniem pozostawał nieprzerwanie do 1772 r.
Już od schyłku XIV w. leżący na ważnym szlaku handlowym Lwów rozwijał się doskonale. W początkach XV w. istniało tu 9 cechów, których liczba następnie rosła. W XVII w. cechy lwowskie zrzeszały rzemieślników 133 specjalności, co plasowało miasto na drugim miejscu w Polsce, po Gdańsku. Bogaty patrycjat Lwowa składał się początkowo głównie z Niemców, ale stopniowo przybywało Polaków, Ormian, Greków, Żydów, a nawet pojawili się Francuzi. Wśród ziemian dominowali Rusini ulegający stopniowo polonizacji. Po zajęciu przez Turków Osmańskich czarnomorskich portów Kilii i Akermanu, nastąpiło przejściowe załamanie się handlu wschodniego. Jednak wiek XVI przyniósł miastu i całemu województwu ruskiemu, którego było stolicą, wspaniały rozkwit. Z tego czasu pochodzą najpiękniejsze lwowskie zabytki, kościoły, domy, pomniki. Początki rozkwitu wiążą się z kulturą renesansową. W Dunajowie  pod  Lwowem  już  w XV w. powstał ośrodek myśli humanistycznej. Jego twórcą był poeta i mecenas kultury, późniejszy arcybiskup, Grzegorz z Sanoka. We Lwowie żyli i tworzyli poeci Szymon Szymonowic oraz Józef Zimorowic, który był ponadto historykiem i burmistrzem w czasie wojen kozackich.
Nadal liczną grupę etniczną stanowili we Lwowie Żydzi, którzy mieli tu dwie gminy. W XVII w. Lwów był największym skupiskiem Żydów w Polsce (25% ogółu mieszkańców). Dzielnica żydowska zajmowała południowo-wschodnią część miasta. Ośrodkiem życia religijnego stała się zbudowana w 1555r. wielka bóżnica – „Złota Róża”. We Lwowie też powstał jeden z najstarszych w Polsce cmentarzy żydowskich. Wpływową, chociaż nieliczną grupę stanowili Ormianie, którym dzielnicę miał wyznaczyć jeszcze kniaź Lew.
Lwów był także miastem wielu religii. W XVII w. na terenie województwa ruskiego trwał konflikt Kościoła katolickiego z Cerkwią prawosławną. Unię brzeską z 1596 r. uznał dopiero biskup Józef Szumlański w 1706 r.
Wiek XVII zapisał się w dziejach Lwowa i Kresów krwawymi zmaganiami z najeźdźcami. W latach 1648 i 1655 miasto przeżyło oblężenia Kozaków, Tatarów i Rosjan. Podczas drugiego z nich, Chmielnicki w zamian za odstąpienie od grodu zażądał wydania wszystkich Żydów, ale miasto odmówiło.
W 1656 r. miały miejsce w katedrze łacińskiej słynne śluby króla Jana Kazimierza, podczas których ogłosił on Matkę Bożą Królową Korony Polskiej.
Za zasługi położone w obronie Ojczyzny miasto Lwów zostało w 1658 r. podniesione do rangi stanu szlacheckiego. Pod koniec XVII w. odparło jeszcze Turków i Tatarów. Dopiero w czasie wojny północnej w 1704 r. do Lwowa wkroczyło wojsko szwedzkie Karola XII. Szwedzi splądrowali i ogołocili gród z ogromnego majątku gromadzonego przez pokolenia. Od ponad 300 lat był to pierwszy wypadek zajęcia Lwowa przez nieprzyjaciela!
Okres politycznego i wojskowego  znaczenia zakończył  się  w 1772 r., gdy cała południowa część państwa polskiego, od Śląska na zachodzie po rzekę Zbrucz na wschodzie, została wcielona do Austrii na mocy traktatu I rozbioru. Pod zaborem austriackim aż po rok 1918 był Lwów stolicą Królestwa Galicji i Lodomerii, nowego kraju koronnego c. k. monarchii Habsburgów. W mieście rezydowali najpierw gubernatorzy, a później  namiestnicy  cesarscy.  Do  lat 60-tych XIX w. rząd wiedeński prowadził w Galicji politykę germanizacyjną. W miejsce istniejącej od 1661r. Akademii otwarto niemiecki uniwersytet. Jedyną, ale bardzo ważną placówką polskiej kultury stał się ufundowany w 1817r. Zakład Narodowy im. Ossolińskich (Ossolineum).
Jako stolica Galicji Lwów rozbudowywał się. W 1861 r. otrzymał połączenie kolejowe z Krakowem, a z czasem stał się ważnym węzłem komunikacyjnym. W 1842 r. wzniesiono gmach teatru zwanego od nazwiska fundatora „Skarbkowskim”, a w 1900r. ukończono budowę wspaniałego Teatru Wielkiego Opery i Baletu. W latach 1867-1873 Galicja otrzymała autonomię, a rządy przejęli konserwatyści polscy. We Lwowie maiły swoje siedziby Sejm Krajowy, Wydział Krajowy i Rada Szkolna Krajowa. Dzięki temu na przełomie stuleci Lwów przekształcił się w nowoczesne miasto o secesyjnej architekturze wzorowanej na stolicach Europy zachodniej.
W 1869 r. dla uczczenia 300 rocznicy Unii Lubelskiej, usypano na szczycie Wysokiego Zamku Kopiec Unii.
W 1893 r. wprowadzono w mieście elektryczne oświetlenie, a w roku następnym ruszył pierwszy tramwaj elektryczny (wcześniej niż w Poznaniu).
W tymże 1894 r. z okazji Powszechnej Wystawy Krajowej otwarto Panoramę Racławicką, imponujące dzieło Jana Styki, Wojciecha Kossaka i innych malarzy.
Początek XX stulecia zaznaczył się w Galicji ożywieniem polskiego ruchu niepodległościowego. W 1908 r. założono we Lwowie Związek Walki Czynnej, a w następnych latach powstawały liczne organizacje paramilitarne, których przywódcą stał się Józef Piłsudski. W czasie I wojny światowej wielu Kresowiaków walczyło w Legionach szykując się do odbudowy Ojczyzny. Do decydującej rozgrywki o własne państwo gotowali się pod  koniec wojny także Ukraińcy. 1 listopada 1918 r. dokonali oni zbrojnego zamachu na Lwów, co spotkało się z kontrakcją polskich organizacji złożonych głównie z młodzieży (Orlęta). Dzięki odsieczy z Przemyśla obrona Lwowa zakończyła się wyparciem Ukraińców z miasta. Jednak wojna z Zachodnio-Ukraińską Republiką Ludową o Galicję Wschodnią  ciągnęła się aż do lipca 1919 r., gdy Polacy wyparli Ukraińską Halicką Armię za Zbrucz. Radość z zakończenia listopadowych walk o Lwów zmącił pogrom Żydów, którzy nie zachowali się neutralnie. Zginęło ok. 40 osób, były straty materialne, a na Zachodzie oskarżono Polaków o antysemityzm.
Podczas ofensywy sowieckiej w 1920r. Lwów atakowała konna armia Budionnego. Miasto obroniło się znów dzięki bohaterstwu swej młodzieży, która złożyła hojną ofiarę krwi w bitwie pod Zadwórzem („Pol-skie Termopile”). W uznaniu zasług dla Ojczyzny Naczelnik Państwa Józef Piłsudski udekorował miasto Lwów Krzyżem Virtuti Militari V klasy.
W II Rzeczpospolitej na obszarze Kresów powstały wspomniane 3 województwa. Zostając stolicą jednego z nich Lwów utracił równocześnie swą dotychczasową pozycję. Oddał też swoje najlepsze siły pozbawionym polskich kadr miastom byłych zaborów pruskiego i rosyjskiego. Rozwijał się jednak nadal.
W 1921 r. zorganizowano pierwsze Międzynarodowe Targi Wschodnie, które odtąd aż po rok 1938 odbywały się zawsze we wrześniu. Nadal tętniło życie kulturalne i naukowe. Na początku lat 30-tych Lwów liczył 312 000 mieszkańców, z czego ok. 50% stanowili Polacy, ok. 32% Żydzi, a 16% Ukraińcy. We Lwowie znajdowały 3 metropolie kościelne katolickie obrządków łacińskiego, greckiego i ormiańskiego.
We wrześniu 1939 r. miasto przez 10 dni odpierało ataki Wehrmachtu i jako jedyne nie zostało przez Niemców zdobyte. Lwów złożył broń przed armią czerwoną. Sowieci jednak nie dotrzymali układu kapitulacyjnego i ok. 2 000 oficerów internowali w obozie w Starobielsku. Wiosną 1940r. zostali oni wymordowani pod Charkowem. Lwów wcielono do ZSRR. W 1941r. wybuchła wojna niemiecko-sowiecka. Przed opuszczeniem Lwowa NKWD wymordowało w więzieniach Brygidek, Łąckiego i na Zamarstynowie kilkuset więźniów różnych narodowości. Wkrótce do miasta wkroczyły oddziały niemieckie i ukraiński batalion pod dowództwem R. Szuchewycza. Rozpoczęły się krwawe pogromy Polaków i Żydów. W nocy z 3/4 lipca 1941 r. na Wzgórzach Wóleckich zamordowano kilkudziesięciu profesorów lwowskich wyższych uczelni. Następnie całą wschodnią Galicję włączono do Generalnego Gubernatorstwa. W drugiej połowie 1942 r. na Kresach rozpoczęła się krwawa akcja depolonizacyjna UPA. Tysiące bezbronnych Polaków ginęło podczas napadów na wsie i miasteczka. Tymczasem Niemcy tworzyli getta dla Żydów, których następnie mordowali w Bełżcu i innych miejscach. Zginęło ok. 180 000 Żydów lwowskich. W 1944 r. znów nadciągnęły wojska sowieckie. W ramach Akcji „Burza” lwowska AK przyczyniła się do wyparcia Niemców z miasta. Rosjanie nie zamierzali jednak oddać go Polsce. Na mocy konferencji jałtańskiej Lwów i Kresy pozostały w ZSRR. Lwów został siedzibą administracyjną obwodu w granicach Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej. Po zakończeniu działań wojennych ogromna większość Polaków opuściła miasto i w ramach akcji „repatriacyjnej” wyjechała na zachód,   do   Polski.    Pozostało   około 20 000.
W lipcu 1990 r. utworzono państwo ukraińskie, w którego granicach znalazł się Lwów oraz całe Kresy Południowo-Wschodnie. Miasto Lwów liczy obecnie ok. 700 000 mieszkańców i jest ważnym centrum przemysłowym, handlowym i kulturalnym zachodniej Ukrainy. Nieliczni Polacy borykają się licznymi trudnościami, a często i szykanami. Mimo to nie ustają w pracy nad zachowaniem swej tożsamości narodowej. Życie religijne skupia się przy Katedrze i w kościele św. Antoniego, wydawana jest „Gazeta Lwowska” (założona w 1811 r.), nadawane są polskie audycje radiowe, działa Towarzystwo Kultury Polskiej Ziemi Lwowskiej. Społeczność polska otacza w miarę swych sił opieką odbudowany Cmentarz Obrońców Lwowa straszliwie zdewastowany w czasach sowieckich. Zasługą tej społeczności jest ratowanie śladów polskiej przeszłości Lwowa. Jest to też zasługą tych Ukraińców, którzy w spuściźnie kulturowej Polski postrzegają wartości uniwersalne.

Naukowcy ze Lwowa w Poznaniu

Dr Władysława Dembecka

Udział lwowian w kształceniu
w zakresie nauk technicznych w Poznaniu

Po II wojnie światowej, gdy lwowianie musieli opuścić swoje ukochane miasto Lwów, szukali nowych środowisk, w których mogliby zbudować od nowa swoje gniazda rodzinne, egzystować i rozwinąć działalność zgodną ze swoimi dyspozycjami psychicznymi i umysłowymi. Wiadomo, że inteligencja lwowska, stworzyła wtedy polski ośrodek naukowy we Wrocławiu, nauki techniczne w Gliwicach, ale współdziałała też w rekonstrukcji życia naukowego w wielu polskich miastach akademickich. Do takich należał też Poznań, który w obozach koncentracyjnych i więzieniach stracił znaczny procent swojej kadry naukowej. Tych światłych ludzi przybyłych do Poznania po II wojnie światowej pamiętamy, i stosunkowo łatwo jest mówić dziś o ich zasługach.
Ale wzajemne kontakty naukowe i techniczne Poznania z Lwowem rozpoczęły się znacznie wcześniej.
Chciałabym na moment zatrzymać się na wieku XIX. W czasie zaborów mimo restrykcyjnych barier w zakresie kształcenia Polaków w zaborze pruskim, w Żabikowie pod Poznaniem powstała prywatna Wyższa Szkoła Rolnicza, uwzględniająca także program wyższego kształcenia w przedmiotach technicznych. Zasilili ją nie tylko studenci z obszaru zaboru austriackiego i rosyjskiego, ale również wykładowcy. Właśnie ustawowe ograniczenie przez zaborców oddziaływania uczelni do granic zaboru pruskiego, było główną przyczyną zlikwidowania uczelni po siedmiu latach jej funkcjonowania. (Działała w latach 1870-1877).
Jednak wzajemne życzliwe zainteresowanie dwu miast: Lwowa i Poznania trwało nadal. Poznań z uwagą i zaciekawieniem zwracał się ku Lwowowi, jako ośrodkowi nauki i kultury, a tam rozwój był możliwy, bo Austria nie przeszkadzała, przeciwnie, dała polskim ziemiom autonomię w tym zakresie. Galicję zaś intrygowała Wielkopolska jako terytorium, gdzie nawet w okresie Kulturkamfu i silnego nacisku germanizacyjnego, politycznego i gospodarczego, Polacy realizowali pozytywistyczne hasła pracy organicznej, rozwijania podstawowych elementów bytu materialnego, rolnictwa, kas pożyczkowych, a nawet przemysłu i tajnego nauczania języka i historii Polski.
W latach siedemdziesiątych XIX weku wychodzące w Lwowie Czasopismo Techniczne (taki był tytuł), miało stałą rubrykę Z życia technicznego w Wielkim Księstwie Poznańskim.
To wzajemne życzliwe zainteresowanie i wspomaganie się, trwało. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, w Poznaniu udało się utworzyć uniwersytet, ale w dziedzinie techniki, tylko Państwową Wyższą Szkołę Budowy Maszyn, podczas gdy Lwów od dziesiątków lat miał już swoją Politechnikę.
Od 1919 roku w poznańskiej uczelni technicznej kompletowano zespół wykładowców, który mógł jej zapewnić możliwie najwyższy poziom. Memoriał w sprawie założenia Politechniki w Poznaniu w Poznaniu (opublikowany w 1921 roku w Wiadomościach Technicznych – Stowarzyszenia Inżynierów i Architektów w Poznaniu), na długie lata pozostał bez echa. Od roku 1922 poznańską uczelnię techniczną, jako wykładowcy, zaczęli zasilać absolwenci Politechniki Lwowskiej. Kierownictwo Szkoły zawarło nawet umowę z rektorem uczelni lwowskiej o kierowaniu do Poznania jej absolwentów, rokujących nadzieje na dalszy rozwój naukowy. I tak do poznańskiej uczelni technicznej zaczęli napływać lwowianie.
Jako jeden z pierwszych przybył tu Kazimierz Szawłowski, późniejszy profesor zwyczajny Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Spośród znanych profesorów, luminarzy nauki polskiej, swoją wiedzę przekazywał poznańskim studentom też Mieczysław Sąsiadek, który pracując tu, przygotowywał swoją pracę doktorską (obronił ją po II wojnie światowej) powojenny profesor zwyczajny Politechniki Wrocławskiej. W poznańskiej uczelni technicznej pracował też Eugeniusz Jezierski, a w latach powojennych jako profesor  zwyczajny Politechniki Łódzkiej.
Światłych wykładowców, którzy w pewnym okresie działali w poznańskiej uczelni technicznej, było wielu. Taką godną postacią, która wywarła swój wpływ i niezatarty ślad w tej uczelni, był kilkuletni dziekan jej wydziału i następnie jej rektor Tadeusz Michał Paprzyca Świeżawski (1881-1938), docent dr inż. mechanik, specjalista w zakresie konstrukcji i budowy maszyn, szczególnie rolniczych, a także pułkownik wojsk lotniczych.
Pochodził z rodziny szlacheckiej, wcześniejszych właścicieli majątku Hołodówka w powiecie Lubaczów (woj. Podkarpackie). Jego rodzicami byli Antoni (w owym czasie administrator dóbr książęcych rodziny Sapiehów w Krasiczynie) i Zofia z Szawłowskich. Tadeusz Świeżawski urodził się w Przemyślu, gimnazjum ukończył we Lwowie, a następnie w latach 1905-1906 marynarską szkołę budowy maszyn w cesarsko-królewskiej marynarce wojennej Austro-Węgier. Kolejno studiował w Politechnice Monachijskiej  (Technische Hochschule), którą ukończył jako dyplomowany inżynier mechanik. W latach 1908-1909 był asystentem Emila Perelsa, kierownika Katedry Maszynoznawstwa i Melioracji Wyższej Szkoły Rolniczej (Hochschule für Bodenkultur), pracował tam także w doświadczalnej stacji rolniczej tejże uczelni. Tytuł doktora nauk technicznych uzyskał z maszynoznawstwa rolniczego w Wyższej Szkole Rolniczej w Wiedniu.
W okresie I wojny światowej odbył służbę w wojsku austriackim, najpierw w Centralnych Warsztatach Lotniczych pod Wiedniem, a następnie na stanowisku kierownika warsztatów etapowego parku lotniczego w Lublinie. Za tę służbę otrzymał Złoty Krzyż Zasługi z Koroną na wstędze Medalu Waleczności.
W grudniu 1918 roku wstąpił do polskiego parku lotniczego we Lwowie, a od 1 stycznia 1919 roku przeniósł się do Szkoły Lotniczej w Warszawie przy Insektoracie Wojsk Lotniczych, gdzie był starszym inżynierem i komisarzem Parku Lotniczego na Mokotowie. W 1920 roku został zwolniony z wojska w stopniu pułkownika i jako docent rozpoczął wykłady na Wydziale Rolniczo-Leśnym Lwowskiej Szkoły Politechnicznej (przeniesionej do Aklademii Rolniczej w Dublanach).
W czerwcu 1920 roku przeniósł się do Poznania i od października tego roku w Państwowej Wyższej Szkole Budowy Maszyn wykładał różne przedmioty, jak: hydraulika, termodynamika, higiena przemysłowa, silniki wodne, pompy, maszyny i urządzenia rolnicze, technologia ogólna, technologia metali, technologia przemysłu rolnego. Równocześnie wykładał na Wydziale Rolno-Leśnym Uniwersytetu Poznańskiego. Ponadto w latach 1922 do 1927 był zatrudniony w Spółce H. Cegielski, jako konstruktor maszyn i kotłów parowych.
Projektował i konstruował również w Państwowej Wyższej Szkole Budowy Maszyn, przekazywał te umiejętności studentom, wciągał ich do współpracy. Niektóre z urządzeń wykonanych w Warsztatach Szkolnych, według jego projektu i pod jego nadzorem, były reprezentacyjnymi eksponatami na stoisku uczelni podczas Powszechnej Wystawy Krajowej w Poznaniu w 1929 roku. Jego prace doświadczalne służyły zawsze konkretnym potrzebom gospodarki.
W tym zakresie prowadził badania porównawcze prób orki sześcioma pługami motorowymi na ziemiach zachodniej Polski jesienią 1926 roku. Innym razem testował kołowe pługi motorowe, ciągnik Felddank i obrabiarkę gleby wieloraką frezerką ziemną, na zlecenie Stowarzyszenia Plantatorów Buraków Cukrowych Wielkopolski i Pomorza.
W poznańskiej uczelni technicznej był dziekanem Wydziału Mechanicznego w latach 1930 do 1936 następnie od 1936 do 1938 jej rektorem. W tym czasie uczelnia nosiła nazwę Wyższej szkoły Budowy Maszyn i Elektrotechniki.
W okresie tym rozwinął bardzo sprawną i efektywną działalność zmierzającą do utworzenia politechniki w Poznaniu. Na czele studentów wyjeżdżał w tej sprawie do prezydenta Ignacego Mościckiego. Szkoła przeszła pod administrację Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, jak inne szkoły wyższe. Do współdziałania w staraniach o utworzenie politechniki w Poznaniu, wciągnął władze miejskie, które występowały razem z nim w pertraktacjach z ministrem prof. doktorem Wojciechem Świętosławskim i uzyskał zgodę na uruchomienie studiów politechnicznych w roku akademickim 1940/1941. Początkowo miało to być studium politechniczne przy Uniwersytecie Poznańskim z odrębną dyrekcją. Wybuch wojny uniemożliwił realizację ambitnych i perspektywicznych planów.
Był utalentowanym pedagogiem, ogromnie lubianym przez młodzież. Jako opiekun Koła Mechaników organizował wycieczki do większych, nowocześniejszych fabryk polskich.
W ankietach wypełnianych przez przedwojennych studentów z okazji zjazdu w 1978 roku studenci wspominają jego bezpośredni sposób bycia, przyjacielski stosunek do studentów oraz to, że zawsze był z nimi, rozumiał ich i uważał, że uzasadnione są bunty i rozruchy mające na celu wywalczenie większych praw dla uczelni.
Jako rektor osiągnął więc ład i porozumienie z niespokojną uprzednio bracią studencką, która od 1922 roku do 1937 organizowała strajki studenckie.
Uczelnia kształciła na dobrym poziomie, wykładali tu twórcy nauki na światowym poziomie, których reprezentowali nie tylko lwowianie, m.in. Wacław Moszyński, twórca polskiego układu pasowań średnic, polskich norm sprawdzianowych, autor opracowań teoretycznych podstaw tolerancji wymiarów na zasadach wymienności całkowitej i częściowej opartej o rachunek prawdopodobieństwa, a także zasad wymiarowania i tolerancji rysunków części maszyn. Na jego podręcznikach kształciło się wiele pokoleń inżynierów, również w okresie po II wojnie światowej. Światową sławę zyskały też odkrycia matematyczne Władysława Ślebodzińskiego, nazywane dziś powierzchniami jego imienia. Profesorem tej uczelni był Marian Rejewski, główny twórca Enigmy (z Jerzym Różyckim i Henrykiem Zygalskim), urządzenia, które w 1932 roku złamało niemiecki szyfrogram. W 1939 roku przekazano je wywiadowi Francji i Anglii, zatem miało ważny udział w pokonaniu armii Hitlera i zakończeniu II wojny światowej.
Wielu wykładowców było doświadczonymi praktykami np. Bolesław Orgelbrand, Stanisław Rejowicz, niektórzy cechowali się intuicją inżynierską w rozwiązaniach technicznych, m.in. lwowiak Konrad Wilczkowski.
Absolwenci więc byli doskonale przygotowani do pracy w produkcji przemysłowej, mieli cenne kwalifikacje w pełni uznawane i wysoko cenione przez przemysł i administrację państwową. Chętnie ich zatrudniano, nawet w okresie bezrobocia, zwłaszcza w nowo powstającym Centralnym Okręgu Przemysłowym. Wyjątkowa w tej uczelni aktywna, bojowa postawa absolwentów w walce o wyższą rangę tej typowo inżynierskiej Szkoły, zdołała wywalczyć tylko tytuł technologa dla absolwentów (tytuł inżyniera otrzymali wstecz wszyscy absolwenci tej uczelni, dopiero w 1947 roku).
Wzruszające były wypowiedzi dawnych studentów Tadeusza Świeżawskiego o swoim ukochanym profesorze. Zapamiętali jego charakterystyczny, pokrzepiający gest, pokładania dłoni na ramieniu studenta-rozmówcy. I jak to studenci, pełni humoru i dowcipu, niektórym wykładowcom nadawali przezwiska, innych przedstawiali w karykaturach. Wśród tych Tadeusz Paprzyca Świeżawski przedstawiony jest jako elegancki mężczyzna w kompletnym garniturze wieczorowym z tzw. jaskółką, kamizelką i krawatem, trzymający w rękach model maszyny parowej, w tle umieszczono pole, na którym pracuje maszyna (może pług parowy), przed nią stojący mężczyzna i pochylona kobieta przy pracach polowych. Obrazek zaopatrzony jest w tekst przypisywany T. Świeżawskiemu: By na polu było ładne proso, chłop widłami gnój rozrzucał boso.
Prócz dobrego imienia, pozostały po nim publikacje, kilka książek, głównie na temat stosowania nowoczesnych maszyn w rolnictwie. Artykuły publikował na łamach Poradnika Gospodarskiego, Czasopisma Technicznego. Przeglądu Technicznego.
Był żonaty z Marią, z domu Ottmann, śpiewaczką operową, potomstwa nie zostawił. Zmarł w lipcu 1938 roku w Muszynie. Nie doczekał więc rezultatów swoich starań o powołanie politechniki w Poznaniu, a także przyznania tytułu inżyniera swoim ukochanym absolwentom.
Teczka jego dokumentów archiwalnych w uczelni zginęła w czasie wojny. Natomiast Archiwum Państwowe w Poznaniu ma zarejestrowane niektóre jego dane osobowe w kartotece mieszkańców Poznania. Najdawniejsze zapisy, dotyczące rodziny, na dokumencie chrztu, przechowuje Archiwum Diecezjalne w Przemyślu.
Wszystkie historyczne publikacje ukazujące się w Politechnice Poznańskiej lub powstające w jej kręgu, sławią postać i dokonania wspaniałego człowieka i profesora tej uczelni Tadeusza Paprzycy Świeżawskiego, rodem z ziemi lwowskiej.

„SOKÓŁ” WE LWOWIE

POCZĄTKI   TOWARZYSTWA  GIMNASTYCZNEGO  „SOKÓŁ”  WE   LWOWIE

Iwo Werschler

Dziadek Autora Franciszek Werschler z siostrą Julią
Dziadek Autora Franciszek Werschler z siostrą Julią

Po upadku powstania styczniowego, gdy załamały się romantyczne nadzieje na rychłe wyzwolenie Pol-ski spod zaborów, wśród młodej inteligencji rodził się sprzeciw wobec spisków i walki zbrojnej, a zwyciężały poglądy pozytywistyczne. Wśród nowych haseł pojawiało się również wezwanie do walki z gnuśnością fizyczną narodu. Przykład do naśladowania dawali nam Czesi, którzy podobnie jak mieszkańcy Galicji znajdowali się pod austriackim panowaniem, a w epoce swego odrodzenia narodowego zwrócili uwagę na znaczenie tężyzny fizycznej jako podstawy rozwoju duchowego, w myśl rzymskiego hasła: Mens sana in corpore sano.
Pod tym wpływem z inicjatywą założenia towarzystwa gimnastycznego we Lwowie wystąpili w 1866 r. akademicy Klemens Żukotyński i Ludwik Goltental,  do których dołączył Jan Żalplachta, major z powstania 1863 r.  Do zatwierdzenia nowej organizacji pozyskano też dra Józefa Millereta, radnego miasta Lwowa, i lekarza domowego ówczesnego namiestnika Agenora hr. Gołuchowskiego. Jeszcze w 1866 r. opracowano statut towarzystwa, który zatwierdzony został 7 lutego 1867 r.; w statucie nie znalazła się jeszcze nazwa „Sokół”, którą umieszczono tam dopiero w 1869 r. Natomiast w marcu, w ratuszu lwowskim, odbyło się zebranie wyborcze, na którym powołano władze organizacji; prezesem został dr J. Milleret. Wkrótce też utworzono stanowisko dyrektora, które objął dziennikarz Jan Dobrzański.
Natychmiast przystąpiono do organizowania ćwiczeń fizycznych. Zaczęto od nauki szermierki, którą prowadził „mistrz w swym zawodzie”, Achilles Marie. Miejscem ćwiczeń była początkowo sala w budynku przy ul. Jagiellońskiej 11; latem ćwiczono na wolnym powietrzu. Wkrótce wynajęto lokal w tzw. „pałacu”, dawnej restauracji Hecht`a,  na którego miejscu stoi obecnie gmach uniwersytetu przy ogrodzie  miejskim, dawnym jezuickim. Dopiero w 1884 r. wzniesiono okazałą siedzibę „Sokoła” lwowskiego. Został nią gmach zbudowany na rogu ulic Zimorowicza i Sokoła, z głównym wejściem od Zimorowicza. W budynku tym znajdowała się m. in. duża sala gimnastyczna o powierzchni 377 m2 i wysokości 9,40 m. Przyrządy i przybory gimnastyczne zakupił Jan Dobrzański.
Od początku „Sokół” koncentrował swą działalność wokół rozwoju tężyzny fizycznej. Dominowało jednak przekonanie, że powołaniem Towarzystwa jest jedynie rozwijanie gimnastyki wśród młodocianych. Pierwsi członkowie „Sokoła” byli przeważnie ludźmi starszymi, którzy zawiązali Towarzystwo raczej dla szerzenia i podtrzymywania gimnastyki wśród młodzieży szkolnej. Dla starszych, gimnastyka traktowana była jako „coś niemal ubliżającego”. Ówczesny system ćwiczeń dążył do osiągnięcia i wywołania efektów akrobatycznych i w gimnastyce jako takiej nie dostrzegał środka do celu, a raczej – sam cel. Ćwiczenia gimnastyczne od maja 1867 r. prowadził Wenanty Piasecki. Miał on duże doświadczenie, gdyż przebywając w latach 1859-62 w Szwajcarii odbywał praktykę wodoleczniczą, uprawiał gimnastykę i był członkiem Tow. Gimnastycznego w St. Gallen. Później zaś, w Dreźnie, uczył się teorii wychowania fizycznego, a po krótkiej przerwie spowodowanej udziałem w powstaniu styczniowym, wrócił do Galicji  i w latach 1865-7 uczył gimnastyki w szkole miejskiej w Krakowie. Tam też, nieco później, uzyskał stopień doktora medycyny na Uniwersytecie Jagiellońskim (we Lwowie nie było wtedy wydziału medycznego). Po W. Piaseckim uczył we Lwowie gimnastyki S. Szytyliński z Tarnopola, działający równocześnie w korpusie straży ogniowej. Na mocy umowy z Radą Miejską Lwowa, prowadzono zajęcia z gimnastyki w szkołach ludowych oraz dla kandydatów na nauczycieli. Z czasem „Sokół” zajął się całością wychowania fizycznego, a więc lekkoatletyką, kolarstwem, pływaniem, łyżwiarstwem, strzelectwem itp. Właśnie podczas II Zlotu Sokolego z okazji Powszechnej Wystawy Krajowej we Lwowie, w 1894 r., doszło do rozegrania pierwszego publicznego meczu piłki nożnej na ziemiach polskich.
„Sokół” prowadził także działalność krajoznawczą organizując wycieczki, zrazu do pobliskich miejscowości jak Lubień Wielki nad Wereszycą (uzdrowisko położone o 21 km od Lwowa), czy Żółkiew, a później do Krakowa i Wieliczki, w Tatry, a nawet do Wiednia. W lipcu 1868 r. urządzono wycieczkę do Poznania, podczas której „Sokół” lwowski był po drodze witany przez niemieckie „Turnvereiny”, a w stolicy Wielkopolski podejmowany przez rodaków z zaboru pruskiego ze staropolską serdecznością i gościnnością.
W celu zdobywania funduszów na swą działalność, „Sokół” urządzał bale dla publiczności, a także wystawiał amatorskie przedstawienia teatralne.

Dziadek i Pradziadek w Krakowie
Delegaci "Sokoła" ze Lwowa Ferdynand i Franciszek Dobias (ojciec i syn) na uroczystości odsłonięcia "Pomnika Grunwaldzkiego" w Krakowie 15 lipca 1910 r.

Początkowo prowadzono działalność jedynie na obszarze Lwowa i Dublan. Jednak już w listopadzie 1867 r. wyszła ustawa o stowarzyszeniach dopuszczająca tworzenie filii poza siedzibą Towarzystwa. Z inicjatywy prezesa Millereta uchwalono na II walnym zgromadzeniu TG „Sokół”, w tymże roku, utworze-nie lwowskiej ochotniczej straży pożarnej. Powstała ona z członków Towarzystwa. Posiadała jednak zupełną autonomię w jego ramach. Dopiero w 1875 r. odłączyła się, zachowując tylko wspólną nazwę „Sokół” i godło.
W l. 1870-71 nastąpiły zmiany w kierownictwie Towarzystwa. Godność prezesa złożył dr Milleret, a na jego miejsce walne zgromadzenie powołało Jana Dobrzańskiego, który funkcję tę pełnił do śmierci (29.05.1886). J. Dobrzański został też pierwszym honorowym członkiem lwowskiego „Sokoła”.
Przyjrzyjmy się teraz ewolucji stroju sokolego. Rozróżnić tu trzeba: strój ćwiczebny i strój uroczysty czyli mundur. Pierwszy strój ćwiczebny zaprowadził naczelnik „Sokoła” lwowskiego od 1873 r., Franciszek Hochman, który zastał w Towarzystwie płatną instytucję przodowników. Hochman wprowadził zasadę bezpłatności przodownictwa, traktowanego jako funkcja zaszczytna. Strój ćwiczebny przyjęty na wniosek Hochmana składał się z bluzy bufiastej z płótna żaglowego, tzw. garibaldki przepasanej paskiem, i ze spodni. Po raz pierwszy publicznie ćwiczono w tym stroju na 12 rocznicę założenia „Sokoła”, w 1879 r.  Trzeba zaznaczyć, że obnażanie ramion i karku uważano wówczas za niewłaściwe. Mówiono o „bezczelnej nagości”. 2 grudnia 1884 r., na otwarciu własnej sali w nowym gmachu „Sokoła”, ćwiczący wystąpili już w białych trykotowych koszulkach. Stał się więc, jak mówiono wtedy we Lwowie, „okrutny szkandał”. W roku następnym wprowadzono tzw. meszty, czyli rodzaj półbutów. Po powrocie ze zlotu „Sokołów” w Pradze, w 1891 r., dokonano jeszcze jednej zmiany w stroju ćwiczebnym. Podczas występów publicznych zawodnicy ubrani byli w białe koszulki trykotowe z krótkimi rękawami i obszywką amarantową, siwe trykotowe spodnie z amarantowym paskiem, czarne meszty i czapkę sokolą. W 1875 r. Hochman ustąpił ze swego stanowiska, a kierownictwo techniczne objął Antoni Durski.
A oto jak rozwijał się strój paradny, czyli mundur sokoli. Już 16 listopada 1867 r. uchwalono, że członkowie „Sokoła” mają używać stroju składającego się z żupanika szarego koloru, amarantowej krawatki, czarnego pasa z srebrnym sokolikiem na klamrze, do tego szarych spodni, butów z cholewami i szarego kapelusza myśliwskiego z piórem sokolim. Taki strój sprawiło sobie jednak tylko kilku ówczesnych Sokołów. Wobec tego, na wniosek J. Dobrzańskiego, uchwalono w 1870 r., że Sokoły mają mieć jednolity strój. W tej sprawie jednak dopiero 11 maja 1885 r. Wydział przyjął odpowiednią uchwałę. Zakładała ona, że w skład umundurowania wchodziły: czamarka (rodzaj okrycia wierzchniego zapinanego na guziki aż pod szyję), czapka „batorówka” z denkiem rogatym, karmazynowa koszula i pantalony założone w buty z cholewami. (Tu warto wspomnieć, że w Wielkopolsce, wskutek żądania władz pruskich nie można było nosić koszul karmazynowych lecz niebieskie). W 1886 r. Wydział uchwalił, że członkowie „Sokoła” mają prawo używać stroju i oznak sokolich w obrębie gmachu Towarzystwa oraz podczas uroczystości, zabaw, wycieczek „urządzonych lub przyzwolonych przez Wydział”.
Organem TG „Sokół” był ukazujący się od 1.04.1881 r. Przewodnik Gimnastyczny, który otrzymywał każdy członek bezpłatnie. Dla Towarzystwa pieśń skomponował Wilhelm Czerwiński, a słowa napisał J. Lam. Oto jej początek:

Ospały i gnuśny zgrzybiały ten świat
Na nowe on życia koleje,
Z wygodnej pościeli nie dźwiga się rad
I duch i ciało w nim mdleje.
Hej Bracia Sokoły dodajmy mu sił
By ruchu zapragnął by powstał i żył.

Pod koniec XIX w. „Sokół” znajdował się pod ideowym wpływem stronnictwa narodowo-demokratycznego. Jednak rozwijający się w Galicji od 1908 r. ruch niepodległościowy stawiający na przygotowanie do konfliktu między zaborcami, wpływał również na umysły jego członków. Stąd w ramach „Sokoła” powstały stałe drużyny polowe, z których rekrutowało się następnie wielu bojowników o Wolną i Niepodległą Polskę w latach 1914- 1921.

Wielkopolanie dla Lwowa

POMOC  WIELKOPOLSKI  DLA  LWOWA  PODCZAS  WOJNY  Z  UKRAIŃCAMI  W  1919  ROKU
Iwo Werschler

Trwało jeszcze powstanie wielkopolskie, toczyły się zacięte boje z Niemcami, gdy Dowództwo Główne, sprawowane od 11 stycznia 1919 roku przez gen. Józefa Dowbor-Muśnickiego, podjęło decyzję o pospieszeniu z pomocą walczącemu z Ukraińcami Lwowowi.
Dotychczasowe związki Poznania ze Lwowem, dwu kresowych wówczas miast polskich, były od dawna ożywione. Dlatego Wielkopolska z niepokojem śledziła trwające od 1 listopada 1918 roku zmagania polskiej społeczności Lwowa z siłami ukraińskimi. Prasa poznańska od początku tych walk prawie codziennie przynosiła o nich nowe wiadomości. Po wyparciu Ukraińców ze Lwowa, 22 listopada 1918 r., dzięki odsieczy, jaką dowodził ppłk M. Karaszewicz-Tokarzewski, sytuacja Polaków w mieście nadal była ciężka. Przez kilka miesięcy linia bojowa biegła tuż za rogatkami. Na miasto spadały pociski artyleryjskie. Łączność z resztą ziem polskich utrzymywano jedynie przez linię kolejową Lwów – Przemyśl, ale i ona była kilkakrotnie przerywana. Ludność Lwowa cierpiała wszelki niedostatek. Brakowało wody, prądu i gazu, a przede wszystkim – żywności. Nie kursowały tramwaje. Aby zmienić tę sytuację, Józef Piłsudski wprowadził do akcji sformowaną w rejonie Rawy Ruskiej kilkutysięczną grupę operacyjną pod dowództwem gen. J. Romera. W wyniku jej działań obrona Lwowa została wzmocniona przybyłymi posiłkami. Gen. Romerowi nie udało się jednak wyzwolić obszaru na północ od linii kolejowej biegnącej do Przemyśla, wskutek czego utrzymywała się blokada miasta.
Tymczasem Komenda obrony Lwowa zwróciła się o pomoc do Dowództwa Głównego Wojsk Wielkopolskich. Do Poznania udał się także premier I. J. Paderewski z misją przedstawienia trudnej sytuacji i z apelem o pospieszenie z odsieczą. Już wcześniej otrzymał Lwów z Wielkopolski pomoc materialną. Między innymi w styczniu wysłano z Poznania transport żywności i materiałów sanitarnych. W lutym zaś dotarł do Lwowa pociąg wiozący ziemniaki, żyto, cukier i odzież. Pomoc ta witana była owacyjnie.
Gen. J. Dowbor-Muśnicki zdawał sobie jednak sprawę, że udzielenie pomocy militarnej, mającej znaczenie podstawowe, jest rzeczą ryzykowną i będzie stanowiło wielką ofiarę ze strony Wielkopolski. Poznańskie bowiem nadal było zagrożone przez Niemców. Nie chcieli oni oddać terytoriów, które miano przydzielić Polsce na zachodzie, i rozwijały agitację za stawieniem zbrojnego oporu.
W tych warunkach dowódca wojsk powstańczych zdecydował się najpierw na wsparcie rodaków w Małopolsce Wschodniej siłami ochotniczymi. Na jego apel sformowano tzw. ochotniczą kompanię poznańsko-lwowską, której dowódcą został ppor. Jan Ciaciuch. Kompania liczyła 204 żołnierzy, a już w trakcie walk była dwukrotnie wzmacniana posiłkami w łącznej ilości 80 osób. Przez Przemyśl dotarto do Sądowej Wiszni, gdzie kompanię oddano pod dowództwo gen. F. Aleksandrowicza. Udział Wielkopolan w walkach rozpoczął się w rejonie Gródka Jagiellońskiego. W walkach pod Gródkiem kompania odznaczyła się zdobywając kilka wsi, a w nich cenny sprzęt bojowy. Poniosła też straty w zabitych i rannych. 19 marca 1919 r. dowódca i oficerowie kompanii odebrali gratulacje od generałów Aleksandrowicza, Iwaszkiewicza i Rozwadowskiego, a już w dniu następnym Wielkopolanie byli owacyjnie witani we Lwowie. W połowie kwietnia kompania ppor. Ciaciucha została wcielona do 1 pułku Strzelców Lwowskich. W jego składzie bohatersko walczyła podczas ofensywy wielkanocnej zdobywając kolejne miejscowości. Następnym etapem walk Wielkopolan był udział w bojach o Jaryczów Nowy i dalej, aż po rzekę Seret. W czerwcu kompanię skierowano na najbardziej zagrożony odcinek frontu w okolicach Zborowa. Polskie wojsko znalazło się tam w trudnej sytuacji i musiało się cofać pod naporem kontrofensywy ukraińskiej. W czasie tych bojów Wielkopolanie znowu wyróżnili się męstwem i karnością, dzięki czemu na bronionym odcinku nie tylko odpierali ataki nieprzyjaciela, ale i sami przechodzili do kontrataków. Gdy z kolei Polacy przystąpili do ofensywy, kompania ppor. Ciaciucha znalazła się w składzie 6 Dywizji Strzelców w Armii gen. J. Hallera. Dzielna postawa Wielkopolan spotkała się znowu z pochwałą dowództwa. W specjalnym rozkazie gen. W. Iwaszkiewicz podkreślił, że od początku walk o Lwów byli oni wzorem waleczności i dyscypliny oraz wysokiego poczucia obywatelskiego, co przejawiło się w tym, iż ludność cywilna nie zgłaszała żadnych skarg pod ich adresem. Na początku sierpnia kompania wyjechała do Poznania. Wróciło ogółem 226 ludzi. W walkach o Lwów poległo 11, a 58 odniosło rany. Wszystkim żołnierzom i oficerom kompanii, Naczelna Komenda WP we Lwowie nadała „za dzielność i trudy poniesione w bojach o całość i niepodległość Rzeczypospolitej w czasie walk o obronę Lwowa od 12 marca do 1 lipca 1919 r.”, – Krzyż Obrony Lwowa.
Tymczasem gen. Muśnicki, po rozmowach z premierem Paderewskim, biorąc pod uwagę trwanie rozejmu z Niemcami, podjął decyzję o skierowaniu pod Lwów większych sił. Tak więc do dyspozycji gen. Iwaszkiewicza wyjechała Grupa Wielkopolska dowodzona przez płka Daniela Konarzewskiego. Składała się ona ze sztabu, 1 pułku Strzelców Wielkopolskich, I dywizjonu 1 pułku artylerii polowej, eskadry lotniczej i plutonu łączności. W sumie 3873 ludzi. Miejscem koncentracji była znów Sądowa Wisznia. Grupie Konarzewskiego przydzielono zadanie wykonania głównego uderzenia na siły Ukraińskiej Armii Halickiej w okolicach Gródka Jagiellońskiego, celem przebicia pierścienia okalającego Lwów. Natarcie rozpoczęte o świcie 17 marca i kontynuowane następnego dnia, przyniosło pełny sukces. Grupa Wielkopolska osiągnęła linię Milatyn – Koców  – Wołczuchy. Ukraińcy panicznie cofali się przed karnymi i dobrze wyekwipowanymi Wielkopolanami. Wystarczył okrzyk: „biskupi idą!”, a w szeregach ich powstawał zamęt (tu trzeba wyjaśnić, że „biskupami” nazywano żołnierzy poznańskich z powodu wysokich rogatywek, jakie nosili). W wyniku dalszych działań Wielkopolanie nawiązali łączność z oddziałami polskimi dowodzonymi przez płka W. Sikorskiego, dotarli do Gródka Jagiellońskiego i ostatecznie przerwali pierścień otaczający Lwów. Sukces ten doceniło Naczelne Dowództwo, a gen. Iwaszkiewicz w rozkazie z 19 marca stwierdził, że „żelazne zastępy Wielkopolan pod dowództwem płka Konarzewskiego brawurowym atakiem (…) wpłynęły na zwycięstwo”. Kolejnym ich sukcesem był wybitny udział w oswobodzeniu Lwowa od ostrzału artyleryjskiego jaki prowadziła UHA od południowego zachodu. O świcie 19 kwietnia Wielkopolanie uczestniczyli w natarciu na wsie Glinnę i Nawarię. Po zdobyciu tych miejscowości zmuszono Ukraińców do opuszczenia wzgórz, z których dotąd nękali ogniem artyleryjskim Lwów.
W maju rozpoczęła się ofensywa polska w Małopolsce Wschodniej. Miała ona za zadanie oskrzydlić siły wroga pod Lwowem i Samborem. Dowództwo sprawował gen. Haller. Grupa Wielkopolska przetransportowana do Gródka Jagiellońskiego  nacierała na umocnione pozycje nieprzyjacielskie. 16 maja uderzyła na Komarno, następnie na Mikołajów i ostatecznie zajęła Stryj. Po kilkudniowym pobycie w Stryju, Wielkopolanie wyjechali do Lwowa, skąd po krótkim odpoczynku wyruszyli w drogę powrotną do Poznania. Tam powitano ich uroczyście, a sztandar 1 p. Strz. Wlkp. udekorowany został szarfą z napisem: Za obronę Kresów Wschodnich.
Przyczyną odwołania Grupy Wielkopolskiej z frontu małopolskiego była sytuacja na zachodzie. Jak wiadomo, w Paryżu obradowała w tym czasie konferencja mająca za zadanie wypracować tekst traktatu pokojowego z Niemcami. Gdy na początku maja ogłoszono jego projekt, przez Niemcy przeszła fala protestów. Gotowi przeciwstawić się realizacji tego projektu siłą, Niemcy zaczęli koncentrować wojska wokół granicy z Polską. Siły ich przekroczyły 200 tys. żołnierzy. Zagrożenie to zmusiło Naczelne Dowództwo polskie do organizowania frontu antyniemieckiego, a Komisariat Naczelnej Rady Ludowej w Poznaniu powierzył Piłsudskiemu Armię Wielkopolską. W czerwcu 1919 r. Armia Polska w całości podporządkowana została dowódcy wojsk państw sprzymierzonych i stowarzyszonych – marszałkowi F. Foch`owi.
Po podpisaniu traktatu wersalskiego, gdy zagrożenie minęło, Grupa Wielkopolska  licząca teraz  4442 żołnierzy, tym razem pod dowództwem gen. D. Konarzewskiego, ponownie skierowana została na front wojny z Ukraińcami. Skoncentrowana nad Gniłą Lipą, ruszyła do natarcia w kierunku Brzeżan. Akcję obserwował J. Piłsudski, który podziękował Wielkopolanom za mężną postawę. Po zajęciu Brzeżan Grupa prawie bez walki zajęła szereg miejscowości między Złotą Lipą a Seretem. W ostatnim dniu ofensywy natomiast, brawurowym natarciem zdobyła Husiatyn.  Po wyparciu UHA za Zbrucz, Grupę gen. Konarzewskiego skierowano na Wołyń.
Opisując udział Wielkopolan w walkach o Lwów i Małopolskę Wschodnią, wspomnieć należy także o „Szpitalu Lwów”. Był to szpital polowy zorganizowany w Poznaniu pod komendą mjra lek. Emanuela Twórza. Do Lwowa przybył on z wyposażeniem i personelem. Służył tak GW jak i innym oddziałom podległym Naczelnej Komendzie Obrony Lwowa.
Na koniec słów kilka poświęcić należy Wielkopolanom poległym w walce o Lwów i Kresy Wschodnie. Profesor Nicieja, w swojej pomnikowej książce o cmentarzu Obrońców Lwowa pisze, że „trudno ustalić, ilu Wielkopolan padło w walkach o Lwów”. Na łyczakowskim Campo Santo mieli oni symboliczną kwaterę. Wielu bowiem ekshumowano później, a szczątki zabrano do stron rodzinnych. Przed II wojną kwaterą wielkopolską opiekowali się uczniowie paru szkół lwowskich. Jak powiedział podczas zbiorowego pogrzebu żołnierzy 1 p. Strzelców Wielkopolskich poległych pod Lwowem ich kapelan ks. K. Stankowski „ledwośmy sami zrzucili z siebie jarzmo niemieckiej niewoli, (…) a już pośpieszyliśmy na odsiecz Lwowa, bośmy dzieci jednej ojczyzny i jednego narodu”. W tamtej epoce miłość ojczyzny, patriotyzm, nie były czczym frazesem.

Źródła:
–    Czubiński Antoni, Powstanie wielkopolskie 1918 – 1919. Geneza – charakter – znaczenie, Poznań 1978;
–    Łukomski G., Partacz Cz., Polak B., Wojna polsko-ukraińska  1918 – 1919, Warszawa 1994;
–    Muśnicki Dowbor Józef jen., Moje wspomnienia, Poznań 1936;
–    Nicieja Stanisław S., Cmentarz Obrońców Lwowa, Wrocław 1990;
–    Polak Bogusław, Z Wielkopolski do Lwowa 1919 r., „Nurt” nr 11/1989;
–    Romer Jan gen., Pamiętniki, Lwów 1938.

Stanisław Sławomir Nicieja laureatem wyróżnienia statuetką Lwa „Semper Fidelis” w 2011 roku.

                                               

 

Podczas tegorocznych XIV Dni Lwowa i Kresów Płd.-Wsch. w Poznaniu, wyróżnienie Statuetką Lwa ?Semper Fidelis? otrzymał Prof. Stanisław Sławomir Nicieja.

Prof. dr hab. Stanisław Sławomir Nicieja urodził się 4 października 1948 r. w Strzegomiu na Dolnym Śląsku. Jest historykiem. Studiował na Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu, tam też obronił pracę doktorską, habilitował się i otrzymał tytuł profesora nauk humanistycznych. Po przekształceniu Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Uniwersytet Opolski, w latach 1996-2002 oraz 2005-2008, pełnił funkcję rektora tej uczelni. Równocześnie prof. Nicieja uczestniczył w pracach wielu komisji, komitetów i rad, m. in. był członkiem Polsko-Ukraińskiej Komisji ds. Renowacji Cmentarza Łyczakowskiego we Lwowie, zespołu Odbudowy Cmentarza Orląt Lwowskich i Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu.

Chociaż nie posiada korzeni kresowych, prof. Stanisław Sławomir Nicieja należy do najwybitniejszych znawców dziejów Ziem Wschodnich II Rzeczypospolitej, oraz jest autorem bądź współautorem wielu publikacji książkowych i filmów na temat ich dziejów. Swoje zainteresowanie Kresami Płd.-Wsch. zawdzięcza Profesor przypadkowemu, jeśli można tak powiedzieć, pobytowi we Lwowie w 1978 r. Wtedy to, zapewne pod wpływem szczególnego genius loci tego miasta, rozbudziło się w nim uczucie, które nakazało mu badać przeszłość Lwowa, a z czasem także innych miejscowości kresowych. W 1981 r., przebywając we Lwowie na stypendium naukowym, poszedł na zapuszczony, ulegający dewastacji, cmentarz Łyczakowski. Tam zrozumiał, jak bezcenne dla polskiej historii i kultury, jest to miejsce. Odtąd, przez szereg lat gromadził materiały dotyczące tego cmentarza i spoczywających na nim ludzi. W latach 1983-86 prof. Nicieja publikował w miesięczniku ?Opole? serię szkiców pt. Dzieje łyczakowskiej nekropolii, a w 1988 r wydał książkę ?Cmentarz Łyczakowski we Lwowie?, która natychmiast stała się bestsellerem i rozeszła się szybko w wielu tysiącach egzemplarzy. Ogółem prof. Nicieja napisał kilkanaście książek i ponad 400 artykułów historycznych, których lwia część traktuje o wydarzeniach z przeszłości Kresów.

Przy współpracy z śp. Jerzym Janickim, prof. Nicieja tworzył cykl  filmów o twierdzach kresowych Rzeczypospolitej, a następnie opublikował książkę im poświęconą. Spośród publikacji Profesora poświęconych Kresom, pragnę wymienić jeszcze następujące: – „Cmentarz Obrońców Lwowa”, ” Łyczaków ? dzielnica za Styksem”,  „Tam gdzie lwowskie śpią Orlęta”,  „Kresowe Trójmiasto (Truskawiec ? Drohobycz ? Borysław)”, oraz  „Lwów. Ogród snu i pamięci” – dzieje Cmentarza Łyczakowskiego i ludzi tam spoczywających w latach 1786-2010.

Spośród filmów o Kresach, których współautorem jest Profesor, chcę jeszcze wymienić: – Orlęta Lwowskie, – Snem wiecznym we Lwowie i Zadwórze ? polskie Termopile.                Prof. Nicieja opublikował również liczne artykuły w wielu czasopismach krajowych i zagranicznych, m. in. w Dziejach Najnowszych, Przeglądzie Wschodnim czy w Zeszytach Historycznych. Jest też laureatem szeregu nagród. Obok nieżyjących już Witolda Szolginii i Jerzego Janickiego, prof. Nicieja jest jednym z najbardziej zasłużonych dla utrwalania pamięci o Lwowie i Kresach Płd.-Wsch. autorów.

 

Upamiętnienie „krwawej niedzieli”

W dniu 11 lipca 2011 roku w Czerwonaku z inicjatywy Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo Wschodnich odbyła się uroczystość upamiętnienie tragicznych wydarzeń – masowych mordów na ludności polskiej na Kresach Wschodnich dokonanych przez nacjonalistów ukraińskich działających w zbrodniczych organizacjach OUN-UPA.

Na uroczystość przybyło ok 30 osób reprezentujących towarzystwa kresowe, władze gminy Czerwonak oraz mieszkańcy.

Miejsce spotkania nie było przypadkowe. To tu w Czerwonaku nasz kolega – a jednocześnie prezes fundacji „Semper Fidelis” Zbigniew Maurycy Kowalski ufundował pomnik – obelisk poświęcony pamięci pomordowanych i poległych na Kresach, sam też przeznaczył swój teren pod pomnik oraz własnym staraniem doprowadził do jego powstania.

Kilka osób zabrało głos podczas tej uroczystości między innymi z-ca Wójta gminy Czerwonak p. Eugeniusz Chałupniczak, który wspominając tragiczne wydarzenia na Kresach podziękował za inicjatywę ich upamiętnienia w Czerwonaku oraz wyraził chęć organizowania pod tym pomnikiem corocznych cyklicznych spotkań w rocznicę mordów na Wołyniu.
Po części oficjalnej nastąpiła część nieoficjalna, w trakcie której przybyli uczestnicy tej manifestacji mieli możność porozmawiać z fundatorem pomnika oraz zakupić jego książkę z autografem .

Inicjatorowi, Włodkowi Matkowskiemu uczestnicy spotkania podziękowali za pomysł i organizację.

 

Relacja i zdjęcia Władysław Opiat

Poniżej zamieszczamy materiały o tragedii wołyńskiej…

 

 Oświadczenie ruchu społecznego „Polska w Potrzebie”

Wspominamy „krwawą niedzielę” 11 lipca 1943 roku, gdy nastąpił zbrodniczy atak Ukraińskiej Powstańczej Armii na 99 polskich miejscowości na Wołyniu. Była to jedna z licznych zbrodni na Narodzie Polskim w czasie II wojny światowej.

W dniu 11 lipca czcimy pamięć około dwustu tysięcy zamordowanych w bestialski sposób Polaków, mieszkańców Kresów Południowo-Wschodnich RP. Sprawcami tych potwornych zbrodni były oddziały UPA wspierane przez ukraińską ludność oraz okupacyjne siły niemieckie. Przez wiele miesięcy zbrodniarze zabijali dzieci i starców, kobiety i mężczyzn, rabowali dobytek ofiar, niszczyli ich domy, równali z ziemią wsie i osiedla. Celem była zagłada ludności polskiej – zbrodniarze zaplanowali przeprowadzenie „depolonizacji” województw wołyńskiego, stanisławowskiego, tarnopolskiego. Mordowali Polaków na terenie lwowskiego i lubelskiego. Wszędzie, gdzie mogli dopaść bezbronnych ludzi.

Zbrodniarze dopuścili się ludobójstwa na Polakach powołując się na ukraiński interes narodowy. Postanowili zbudować niepodległą Ukrainę na cierpieniu, krwi i kościach Polaków.

Świat nie wie o zbrodniach ukraińskich popełnionych na mieszkańcach polskich ziem kresowych. Zbrodniarze z UPA dożywają ostatnich dni w glorii bojowników o niepodległość Ukrainy. We Lwowie mieście Semper Fidelis Rzeczypospolitej, w Tarnopolu i Stanisławowie, w Równem i Łucku stoją pomniki upamiętniające przywódców zbrodniarzy z UPA, Bandery i Szuchewycza. Obaj zostali pośmiertnie nagrodzeni tytułem Bohatera Ukrainy przez popieranego przez Polskę i uhonorowanego polskimi tytułami i odznaczeniami prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenkę.

Stosunki polsko – ukraińskie mają ogromne znaczenie dla istnienia i bezpieczeństwa obu państw i narodów. Nie można jednak zbudować dobrych relacji między narodami, jeśli nie będą one oparte na prawdzie. Jeżeli Ukrainie rzeczywiście zależy na współpracy z Polską, to prawda o zbrodniach UPA musi znaleźć się w programach nauczania, w przekazach medialnych, w wypowiedziach polityków Ukrainy. Nie uznajemy argumentu, że poza UPA Ukraina nie ma żadnej innej tradycji walki o niepodległość.

Domagamy się, aby władze Ukrainy jednoznacznie potępiły zbrodnie popełnione przez UPA na ludności polskiej w latach II wojny światowej.

Największa odpowiedzialność w upamiętnieniu ofiar ukraińskich zbrodni ciąży jednak na polskich władzach państwowych, na polskich partiach i organizacjach społecznych. Wzywamy do przyjęcia zasady, że wszystkie zbrodnie na Polakach będą ujawnione, a wszyscy sprawcy mordów bez wyjątku zostaną nazwani i napiętnowani.

Wzywamy w rocznicę „krwawej niedzieli” polskie szkoły i uczelnie, telewizję, radio i prasę, artystów i uczonych, urzędników i polityków, wszystkich, którzy czują się Polakami aby upamiętniali rozlaną na Wołyniu krew niewinnych.

Polska w Potrzebie – Polska czeka na Ciebie

Źrodło: Blog Romualda Szeremienietewa, 11.07.2011

„To był wołyński Katyń, o którym jednak milczą encyklopedie świata; milczą polskie władze i środki masowego przekazu. Cisza! Gdzie jest Sejm, gdzie Senat, gdzie Rząd RP, gdzie wreszcie Prezydent reprezentujący Majestat Narodu Polskiego, tego narodu, którego 1700 przedstawicieli spoczywa w niepoświęconej ziemi w Ostrówkach i woła, krzyczy na cały głos aby usłyszał świat – najstraszniejsze słowo rzucone w twarz naszym władzom: HAŃBA!”

 Źródło: Edward Prus, 2003

 

Z Podhajec do Rzymu

Z Podhajec do Rzymu

(Ks. Mieczysław Kowalczyk T. Chr – wspomnienie w 20 rocznicę śmierci)


Ksiądz Mieczysław Kowalczyk urodził się 14 lipca 1911 r. w Podhajcach, w ówczesnej Galicji. Ojciec jego, Michał, był mura­rzem – budowniczym, pełnił tez czas jakiś funkcję kościelnego przy parafii Św. Trójcy w Pod­hajcach. Gdy Miecio miał 3 lata, wybuchła I wojna światowa. Ojca wcielono do armii austriackiej, matka z piątką dzieci pozostała w Podhajcach. Po wojnie, wal­kach z Ukraińcami i po najeździe bolszewickim, rodzina Kowal­czyków ułożyła sobie dostatnie życie. Ojciec budował domy, ko­ścioły i dwory w okolicy. Mietek ukończył szkołę powszechną i rozpoczął naukę w prywatnym gimnazjum, które działało w Podhajcach do 1930 roku. Po jego likwidacji udał się do Stop­nicy w Kieleckiem, gdzie ukoń­czył naukę i zdał maturę 1933 r. Następnie odbył podchorążówkę w Rzeszowie, a po kolejnych ćwi­czeniach przy 51 PP w Brzeża­nach został awansowany do stopnia ppor. rezerwy. Podjął też pracę w magistracie podhajec­kim, a w 1938 r. ukończył kurs samorządowy w Warszawie.  Chciał studiować prawo na UJ w Krakowie, ale trudność pogo­dzenia pracy i nauki sprawiła, że nie zdołał przygotować się do pierwszego egzaminu i sprawa się odwlekła, a tymczasem wy­buchła wojna. Mieczysław Ko­walczyk pełnił służbę w Kompa­nii brzeżańskiego baonu Obrony Narodowej. Po wkroczeniu So­wietów został wkrótce areszto­wany i uwięziony w Brzeżanach. Gdy przebywał w więzieniu, w kwietniu 1940 r. zostali wywie­zieni do Kazachstanu jego ro­dzice oraz siostra (której mąż także był więziony), z dziećmi. Po 9 miesiącach więzienia w Brzeżanach, Mieczysława wywie­ziono do Starobielska, gdzie przebywał 4 miesiące, aby z kolei na mocy wyroku administracyj­nego zostać zesłanym do obozu pracy na Uralu. Tam dowiedział się o układzie Sikorski-Majski i na mocy „amnestii” został zwol­niony po 7 miesiącach pracy w lasach. Udało mu się odnaleźć rodziców i siostrę w Tamirze. Powołany w 1942 roku do for­mującej się w ZSRR armii pol­skiej, wcielony został do 27 PP w Ługowaja. W czasie ewakuacji wojska do Iranu nie udało się wydostać rodziców i siostry z dziećmi. Rodzice zmarli z głodu zimą 1943/44 w Kazachstanie. Szwagra zamordowano w pod­kijowskiej Bykowni. Siostra z dziećmi przeżyła zsyłkę i po woj­nie znalazła się na Dolnym Ślą­sku.

Podczas reorganizacji wojska polskiego na Środkowym Wschodzie, Mieczysław Kowal­czyk został wcielony do 6 baonu 3 Dywizji Strzelców Karpackich dowodzonej najpierw  przez gen. S. Kopańskiego, a później przez gen. B. Ducha. Z Dywizją prze­chodził przeszkolenie w Palesty­nie i Iraku. W Heliopolis w Egip­cie ukończył kurs interpretato­rów zdjęć lotniczych. Po inwazji Włoch przez aliantów, wraz z 2 Korpusem Polskim odbył kam­panię włoską. Awansowany w marcu 1944 r. do stopnia po­rucznika, uczestniczył w bitwie o Monte Cassino. Podczas natarcia 6 baonu na Messa Albaneta zor­ganizował punkt obserwacyjny; przez kilkanaście godzin pod silnym ogniem artylerii i moź­dzierzy zbierał informacje, udzielał też pomocy rannym. Za swe czyny bojowe został odzna­czony Krzyżem Walecznych. Po wojnie wraz z 2 KP znalazł się w Wielkiej Brytanii, gdzie wstąpił do Polskiego Korpusu Przyspo­sobienia i Rozmieszczenia. Z wojska wyszedł w stopniu kapi­tana rezerwy.

W latach 1947-1952 pracował fizycznie w założonej przez siebie firmie budowlanej. Mając już 40 lat i chcąc, jak wyznał, jeszcze coś w życiu zrobi, wstąpił do no­wicjatu Towarzystwa Chrystu­sowego we Francji. Następnie studiował w Rzymie na Grego­rianum filozofię i teologię. 13 lipca 1958 roku z rąk abpa Józefa Gawliny przyjął święcenia ka­płańskie. Po ukończeniu studiów seminaryjnych pod koniec 1959 roku otrzymał funkcję duszpasterza Polaków we Włoszech. Równo­cześnie był proboszczem i wice­rektorem kościoła św. Stanisława BM w Rzymie. Przez 10 lat ofiar­nie pracował roztaczając opiekę duchową i materialną nad Polo­nią włoską, którą w dużym stop­niu tworzyli byli żołnierze 2 Kor­pusu Polskiego.  W trudnych warunkach prowadził działal­ność charytatywną, objeżdżał wszystkie skupiska polskie w głównych punktach znajdujących się w Genui, Turynie, Mediola­nie, Bolonii, Forli, Loreto, Flo­rencji, Arezzo, Neapolu i Lecce. Był bardzo aktywny i spotykał się wszędzie z wielkim szacunkiem i zaufaniem Polaków-emigrantów. Przy kościele Św. Stanisława organizował życie religijne i kulturalne. Blisko współpraco­wał najpierw z abp. Gawliną, a później ? kardynałem W. Rubi­nem. Działał w Związku Inwali­dów Wojennych Polskich Sił Zbrojnych. Troszczył się o stan polskich cmentarzy wojennych w Casamassima, Monte Cassino, Loreto i Bolonii. Od połowy lat 60-ych często odwiedzał obozy uchodźców polskich w Latina i Capua niosąc pomoc materialną i religijną. Gdy Sobór Watykań­ski II wprowadzał zmiany w li­turgii, ks. M. Kowalczyk jako pierwszy odprawił w kościele Św. Stanisława BM Mszę św. W ję­zyku polskim, 7 marca 1965 r.

Z wielką troską starał się o za­pewnienie właściwej opieki nad dziećmi polskimi lub z rodzin mieszanych. Organizował kursy nauki języka polskiego, czynnie włączał się w organizację spotkań młodzieży polonijnej z różnych krajów organizowanych w latach 1967 i 1968 w Loreto, gdzie w bazylice Domku Naza­retańskiego znajduje się prze­piękna kaplica polska. Dbał o restaurację kościoła Św. Stani­sława w Rzymie. Z wielkim za­angażowaniem pomagał w przy­gotowaniu i obchodach Jubile­uszu Tysiąclecia Chrztu Polski.

W roku 1970 ks. Kowalczyk zo­stał skierowany przez przełożo­nych Towarzystwa Chrystuso­wego do Wielkiej Brytanii, gdzie powierzono mu funkcję Delegata Przełożonego Generalnego i Wi­ceprowincjała. Pogorszenie stanu zdrowia nadwątlonego przeżyciami wojennymi zmusiło go do rezygnacji z tych stanowisk i do powrotu do Italii. Odtąd pracował w biurze Centralnego Ośrodka Duszpasterstwa Emi­gracyjnego przy Botteghe Oscure 15 w Rzymie. Pomagał też no­wemu duszpasterzowi Polaków we Włoszech, księdzu Marianowi Burniakowi (rodem ze Złotnik k. Podhajec!).

W 1977 roku ks. Mieczysław Ko­walczyk uległ poważnemu wy­padkowi samochodowemu. Od tej pory utykał poruszając się o lasce. Chorował też na reuma­tyzm i na serce. Odwiedzał  jesz­cze rodzinę siostry, siostrzeńców i siostrzenice w Polsce. Leczył się też w  krajowym sanatorium w Cieplicach. Podczas ostatniego pobytu w tym sanatorium doznał zawału serca. Zmarł 13 sierpnia 1986 r. Zwłoki ks. Kowalczyka zostały przewiezione do Domu Generalnego Towarzystwa Chry­stusowego w Poznaniu i po uro­czystościach pogrzebowych zło­żone w grobowcu Towarzystwa na cmentarzu Miłostowskim. W telegramie kondolencyjnym przesłanym Przełożonemu Gene­ralnemu Towarzystwa Chrystu­sowego ks. Edwardowi Szyman­kowi w imieniu Ojca Św. Jana Pawła II czytamy:

Odszedł do Pana wierny Syn  Narodu Pol­skiego, gorliwy kapłan, który z całym poświęceniem niósł po­sługę duszpasterską rodakom na emigracji, zwłaszcza we Włoszech

 

Iwo Werschler